— Nie ma żadnego? więc pojechali?
— Nie Sasso, nie chcą się narażać na niebezpieczeństwo!
Ślepa niewolnica z przerażeniem zasłoniła twarz rękami.
— Odeszli! Żaden mnie nie usłuchał! — zawołała nawpół gasnącym gło sem, — żaden nie chciał zawezwać Jana Sobieskiego!
Kilka tylko dziewcząt i młodych chłopców stało w blizkości.
Kobieta zatrwożona o Sassę wzięła ją za rękę.
— Chodź do chaty, noc zapada, Sasso, — rzekła, — jesteś jeszcze słaba, ledwie powróciłaś do zdrowia.
W umyśle Sassy zaczynało się rodzić rozpaczliwe postanowienie.
— Do chaty? — powtórzyła, — nie! Nie mogę dłużej u was pozostać... Pielęgnowaliście mnie... dziękuję wam! Nie zapomnę wam tego nigdy! Może jeszcze spotkam się z wami! Niech was Bóg wynagrodzi!
— Co chcesz uczynić Sasso? — zapytała kobieta.
— Muszę się oddalić... oddalić zaraz...
— Ależ jest noc... i zima! Zmarzniesz w drodze, Sasso!
— Bywajcie zdrowi! Muszę iść... do Warszawy... do Jana Sobieskiego! Muszę go wezwać tutaj! — odpowiedziała ślepa niewolnica z odwagą i stanowczością heroiczną, — kto pójdzie ze mną? — zawołała, — czy znajdzie się który, żeby mnie poprowadził, abym prędzej iść mogła?
Na te słowa zbliżył się do niej biedny, w obdartej odzieży, dwunastoletni chłopiec, sierota i podał jej poczerwieniałą od zimna rękę.
— Ja ci będę towarzyszył, Sasso! — rzekł donośnym głosem, — ja będę cię prowadził!
— Widzicie Leszka! — wołali chło pcy i dziewczęta, — chce prowadzić ślepą! chce iść w świat!
Sassa zapałem pochwyciła podaną rękę.
— Dziękuję ci Boże! — zawołała z rozjaśnioną twarzą, — jeszcze wszystko może być odwrócone.
Piękna i dumna Marya Kazimiera była francuzką rodem i gorąca krew płynęła w jej żyłach. Była ona córką Henryka Lagrange, margrabiego d’Arquien, który był kapitanem gwardyi księcia Orleanu.
Margrabia był biedny i dawno już musiał sprzedać siedzibę swoich przodków, Arquien. Było mu zatem przyjem nie, że córka jego, Marya, pojechała za księżniczką Maryą Ludwiką, która wyszła za króla polskiego Jana Kazimierza, i że została przy niej damą honorową.
Następnie, zaledwie rozkwitła jej młodość, z woli ojca wydaną została za mąż za bogatego i powszechnie uwielbianego Jana Zamojskiego, wojewodę sandomierskiego i kasztelana krakowskiego.
Młoda wdowa, której małżonek, jak widzieliśmy, bardzo nagle został wydarty, zapomniała prędko o tym ciosie, ponieważ poważała Jana Zamojskiego, ale nie kochała go nigdy.
Podczas nieobecności Sobieskiego u dworu, piękna postać i ujmujące obejście hrabiego Rochester uczyniły na Maryi głębokie wrażenie i damy dworskie szeptały między sobą z zaz-