Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/199

Ta strona została przepisana.
205
JAN III SOBIESKI.

Spostrzegł w blizkości kubek wody, który przyniósł oprawca dla zagaszenia rozżarzonych węgli.
Przyczołgał się do tego kubka i z wielkiem wysileniem zdołał go tak pochylić, że mógł się napić. To go orzeźwiło. Następnie ochłodził wodą rany na piersiach.
Tymczasem radni miejscy obejrzeli stary, zrujnowany klasztor, znajdujący się na końcu miasta i znaleźli tam miejsce odpoiwednie do zamurowania czerwonego widma wojny.
Wybrali w tym celu niszę w grubym murze kościelnym, dość obszerną. Sprowadzono murarzy, którzy natychmiast, tego jeszcze wieczoru mieli dokonać strasznego czynu.
Zgłosiło się jednakże kilku deputatów pospólstwa, którzy przedłożyli radnym, że nie byłoby po chrześcijańsku zabitemu robotnikowi, który był pobożnym człowiekiem, dodawać za towarzysza do trumny czerwonego upiora.
— On na to nie zasłużył, — mówił rzecznik tłumu do radnych, — on powinien być pochowany na cmentarzu, jak każdy prawy chrześcijanin. Czerwonego Sarafana można zamurować samego, bo na nic innego nie zasługuje.
Radni odbyli radę nad propozycyą i prośbą mieszkańców i po niejakim czasie uchwalili, że czerwony Sarafan nie zostanie złożonym do trumny robotnika, który tym sposobem nie miałby w grobie spokoju, lecz że robotnik zostanie pochowany po chrześcijańsku, a czerwony Sarafan jeszcze tego wieczora będzie zamurowany żywcem, ażeby nie ściągał więcej klęsk i rozlewu krwi na miasto.
Gdy delegaci miejscy oznajmili tę wiadomość łumowi który ją przyjął gło śnemi okrzykami, dopełniono na cmentarzu obrzędu pochowania zabitego robotnika.
Następnie tłum udał się do więzienia Sarafana.
Przybyli tam jednocześnie radni z oprawcą. Było już ciemno, zapalono zatem pochodnie.
Otworzono więzienie.
Czerwony Sarafan leżał na słomie.
Zmuszono go, żeby powstał.
Udaje tylko! Musi iść! — krzyczano, — zaprowadzić go do klasztoru!
Przy ponurym blasku pochodni wyprowadzono czerwonego Sarafana z zajmowanej izby.
Uszedłszy kilka kroków upadł.
Dano mu wina i pozwolono mu posilić się. Lud chciał widzieć skazanego. Miano go oprowadzać po ulicach.
Gdy wypoczął i posilił się, kat znaglił go do pójścia dalej.
Okropny to był pochód.
Krzycząca, tryumfująca, wstrząsająca pięściami gromada ludzi otwierała go.
Dalej szedł czerwony Sarafan obok oprawcy.
Obok nich szli słudzy miejscy z zapalonemi pochodniami.
Za tymi postępowali radni, a koniec długiego orszaku stanowił tłum nieprzejrzany, wydający głośne okrzyki radości, że z krwawem widmem wojny raz będzie zrobiony koniec.
Okropny orszak zbliżył się do dawno opuszczonego i na pół zrujnowanego klasztoru, leżącego na końcu miasta w samotnem i pustem miejscu.
Ciemne mury rysowały się ponuro w blasku pochodni.
Tłum towarzyszył skazanemu aż do wielkiego portyku kościelnego, który był zawsze otwarty i przez który