Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/203

Ta strona została przepisana.
209
JAN III SOBIESKI.

Nie puszczaj mnie! Trzymaj mnie za rękę! Uciekajmy!
Wilczyca wpadła już na ślad dwojga uciekających, a w chwilę potem przybiegły do niej wesoło trzy młode wilki.
— Dalej! dalej! — wołała Sassa na swego towarzysza.
Biegli oboje, o ile im sił starczyło.
Czyż długo jednak biedź tak mogli?
Odległość pomiędzy nimi a wilkami z każdą chwilą się zmniejszała...
Leszek trzymał silnie za rękę ślepą niewolnicę, biegnącą bardzo szybko i wytrwale.
Skręcili koło kilku naprzód wysuniętych drzew lasu.
Leszek wydał głośny okrzyk radości.
— Jesteśmy ocaleni, Sasso, — zawołał, — przed nami wieś... widać światła.
— Prędko, Leszku, żebyśmy uszli przed wilkami.
— Na pomoc! — krzyczał młody chłopiec z całych sił, — na pomoc! wilki nas gonią!
Zdawało się, że głos wołających pomocy usłyszano w chatach położonych najbliżej, bo zaraz odpowiedziało kilka głosów.
Stara wilczyca, która znajdowała się już zaledwie o dwadzieścia kroków od Sassy i jej towarzysza, stanęła.
Na śniegu ukazały się postacie kilku ludzi uzbrojonych w widły i kosy.
— Tutaj! — wołał Leszek, — tutaj są wilki! Gonią nas! Ratujcie!
Ludzie nadbiegli.
Stara wilczyca stała, młode biegały koło niej.
Sassa usłyszała głos ludzi.
— Bogu dzięki! Jesteśmy ocaleni! — rzekła przerywanym głosem, bo zmę czenie dech jej tłumiło.
I Leszek jużby nie był w stanie biedź dłużej.
Ludzie pobiegli odpędzić wilki.
Tymczasem Sassa i jej towarzysz doszli do pierwszej chaty, z której naprzeciw nim wyszła jakaś kobieta.
Spostrzegłszy okrytych śniegiem dwoje ludzi, ściganych przez wilków, przyjęła ich do chaty, w której palił się jeszcze ogień na ognisku.
— Chodźcie tu i ogrzejcie się, — rzekła, — zkądże idziecie o tak późnej porze, podczas zawiei śniegowej?
Leszek opowiedział jej cel ich drogi
— I jesteś niewidomą? — zwróciła się kobieta do Sassy, — to cud prawdziwy, żeście nie zginęli od mrozu, śnie gu i wilków!
Sassa opowiedziała współczującej, podstarzałej już kobiecie wszystko co przebyli, dodając, że śpieszą do Warszawy.
Kobieta załamała ręce.
— A więc będziecie musieli przebywać rzekę i macie jeszcze przeszło dwadzieścia mil przed sobą na takie zimno! — zawołała.
I gdy powrócił jej mąż, który wraz z innymi odpędzał wilki, powtórzyła mu co słyszała.
— Rzeka zamarzła, możecie jutro rano iść dalej, — rzekł ten człowiek, — daj im jeść i pić, żono. Ja tu w blizkości ogniska urządzę posłanie dla niewidomej dziewczyny, a malec może przespać się w komorze.
Sassa i Leszek usiedli, gospodarz chaty przyniósł słomy i zrobił jej posła nie, żona jego zagrzała mleko i podała im.