Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/22

Ta strona została przepisana.
 24
JAN III SOBIESKI.

Gdy przybyli do bramy miejskiej prowadząc z sobą konie, Sassa wydała nagle cichy krzyk. Tuż przed nią dał się słyszeć śmiech nieprzyjemny. Zdawała się rozpoznawać dźwięk tego śmiechu, chociaż tego, kto go z siebie wydał, widzieć nie mogła.
Jan i Marek obejrzeli się.
Waryat w czerwonej bluzie ukazał się nagle przy ślepej niewolnicy, roześmiał się swym strasznym śmiechem i pochylony z wyciągniętemi rękami zbliżał się do dwóch młodzieńców.
— To czerwony Sarafan! Poznałam jego śmiech! — zawołała Sassa.
Jan i Marek zdziwieni patrzyli na szczególną postać, którego czerwona odzież i pochylone kształty jeszcze nieprzyjemniej wyglądały przy blasku księżyca niż w dzień biały.
— Kto jesteś człowieku i co tu robisz? — zawołał doń Marek.
Czerwony Sarafan zdawał się nie słyszeć tych słów.
— Jest czerwony jak krew!... Słyszałem o nim nieraz!... Jest to krwawe widmo wojny, zapowiadające nową zawieruchę bojową, — rzekł Jan Sobieski, — no, no, czerwony Sarafianie, gdy nas ojczyzna powoła staniemy do apelu!
Nieprzyjemna postać śmiała się głośno.
— Pokaż mi się tylko i zawołaj mnie, gdy wojna zapali się na nowo, — mówił dalej Jan Sobieski, gdy czerwony Sarafan stał przed nim pochylony i patrzył nań z podełba, — jestem Jan Sobieski, syn dzielnego kasztelana.
— Strzeż się czerwonego Sarafana, panie, — przemówiła miękkim, ostrzegającym głosem ślepa niewolnica, — mówią, że to wysłannik złego ducha, który przychodzi biedne dusze ludzkie zabierać. Gdzie się pojawi tam następuje walka i rozlew krwi, jęczą umarli, a ziemia zaściela się trupami!
Czerwony Sarafan śmiał się głośno i w pochylonej postawie z wyciągniętemi rękami poszedł dalej, a po upływie chwij kilku znikł.
— Bądź zdrów, Marku! zawołał Jan Sobieski dosiadając konia, do Marka, który już siedział na swoim, — do widzenia! Bądź zdrowa. Sasso! Dwaj jeźdźcy odjechali w przeciwnych kierunkach, Sassa pozostała sama przy swoim koniu, na obszernym placu oświetlonym blaskiem księżyca. Patrzyła ona za odjeżdżającymi... skinęła im smutnie ręką i uważała, w którą stronę udał się Jan Sobieski. Słuch jej, wydelikatniony niezmiernie zastępował często brak wzroku.
— Pojadę za tobą! Nie mogę uczynić inaczej! — zawołała załamując ręce, — łaj mnie... odpędzaj... pojadę za tobą.
W tej chwili czerwony Sarafan znów się do niej przybliżył.
Gdy był w blizkości ślepej dziewczyny i jej wierzchowca, wskoczył ze zręcznością kota na konia i roześmiał się przeraźliwie.
Sassa cofnęła się przerażona.
Szczególny człowiek pochylił się ku szyi konia i objął ją rękoma.
Zwierzę, jak gdyby dziki kot siedział mu na grzbiecie puściło się galopem, parskając i unosząc osobliwego jeźdźca.
— Nie potrzebuję konia, pójdę pieszo! — rzekła półgłosem ślepa niewolnica.
I ostrożnie, macając rękami i nogami, udała się w kierunku, w którym odjechał Jan Sobieski.
— Idę za tobą i to mnie czyni szczęśliwą! — mówiła do siebie.