Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/224

Ta strona została przepisana.
226
JAN III SOBIESKI.

Chodź kapitanie, pójdziemy razem. Objadę plac boju, aby hyeny spłoszyć i ukarać, jak na to zasługują.
Wychowski widocznie niezupełnie zgadzał się z tym wnioskiem, ale nie śmiał opierać się wodzowi, który już włożył płaszcz i kapelusz i był gotów do wyjścia.
— Dla czego milczysz, Wychowski. — zapytał go Sobieski.
— Z przeproszeniem twojem wodzu, Tatarzy nietylko w poprzednich bitwach rabowali i dręczyli naszych ra nionych, ale ich zabijali, zadając im najstraszniejsze męczarnie, — zawołał Wychowski.
— A zatem sądzisz, Wychowski, że należy im odpłacać podobnem postępowaniem? — rzekł Sobieski, kładąc rękę na ramieniu kapitana, — ale nie!.. My jesteśmy chrześcijanie, powinniśmy dawać dobry przykład i tym sposobem ulepszać i uszlachetniać system prowadzenia wojny.
— Stracone to usiłowania, wodzu! Ci Tatarzy to nie ludzie, to szatany. Do bry przykład ich nie poprawi. Należy ich jak dzikie bestye mordować i tępić.
— Pragnę zaprowadzić karność i posłuszeństwo, Wychowski.
Kapitan zamilkł.
— Nie jesteśmy poganami i bałwochwalcami, — mówił Sobieski dalej, — nie powinniśmy się poniżać i stawać na równi z tymi, którzy stoją niżej od nas i ulegają ślepym popędom. Muszę temu rozbójnictwu położyć koniec. Chodź ze mną.
Warta otrzymała rozkaz osiodłania i przyprowadzenia koni. Sobieski i jego adjutant dosiedli ich.
Noc była ciemna i przykra. W oddali świeciły się wszędzie ogniska.
Dokoła panował spokój, ponury spokój śmierci.
Obszerne pobojowisko ukazało się oczom Sobieskiego.
Nagle wzrok jego, zaczynający się przyzwyczajać do ciemności, spostrzegł na pobojowisku małe, do błędnych świateł podobne punkta świecące.
Wskazał na nie.
— Tam się kręcą rabusie, — rzekł do swego adjutanta, — jedźmy tam.
Pod osłoną ciemności nocnych pojechali na miejsce, z którego widok ma łych punktów świetlnych dochodził.
Sobieski nie mylił się.
Niektórzy żołnierze zaopatrzywszy się w latarki, przyszli ukradkiem do rannych i zabitych, ażeby ich obedrzeć z odzieży i obszukać, czy nie mają przy sobie jakich kosztownych przedmiotów.
Chciwość tak ich zaślepiała, że wodza i jego adjutanta dostrzegli dopiero wtedy, gdy ci przybyli blizko nich.
Kilku rabusiów chciało uciekać, ale Sobieski zeskoczył z konia i pochwycił własną ręką jednego z nich, który właśnie pastwił się nad jakimś ciężko rannym Tatarem i strasznie go pokaleczył.
Sobieski oddał tego żołnierza swojemu adjutantowi.
— Każesz go powiesić na najbliższem drzewie, — rozkazał, — ażeby słu żył za odstraszający przykład dla innych. Nie ma przebaczenia dla nędznika, który się poważył przekroczyć moje wyraźne rozkazy. Powiesić go.
Inni rabusie znikli, wszystkie świa tełka pogasły.
— Wiedziałem o tem i cieszę się z tego, że to nie był żaden z mego rycerstwa, — mówił Sobieski dalej, — czy-