Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/226

Ta strona została przepisana.
 228
JAN III SOBIESKI.

— Zróbcie jak rozkazałem, — rzekł Sobieski, — nie należy naśladować barbarzyńców i pastwić się nad nieprzyjaciółmi! Zanieście go do mego namiotu! Gdy zaświta, należy podać wszelką możebną pomoc ranionemu! Taka jest moja wola!
Żołnierze byli posłuszni. Znaną była surowość Sobieskiego dla tych, którzy się opierali jego rozkazom.
Wychowski sposępniał. Bardziej jeszcze niż przyjęcie pudełka przerażało go umieszczenie ranionego Tatara w namiocie wodza.
Nie śmiał jednakże nic powiedzieć.
Żołnierze zanieśli Iszyma Belę do namiotu Sobieskiego, gdzie dlań urządzono posłanie.
Następnie jeszcze w ciągu nocy sprowadzono chirurga, który obejrzał i obandażował jego rany.
Po dopełnieniu tego Iszym Beli przyczołgał się do Sobieskiego i ucałował kraj jego płaszcza.
Łzy płynęły z jego zapadłych oczu.
— Ja umrę, panie, — mówił słabym głosem, — umrę, ale ostatnią moją myślą będzie: niech Ałłach błogosławi moim nieprzyjaciołom, niech Ałłach błogosławi tobie! Nad ranem Sobieski obejrzał pudełko metalowe, które miało wszelkie cechy wielkiej starożytności, i jak się zdawało, pochodziło z Egiptu.
Gdy je otworzył, uderzyła go przyjemna woń. Na miękkiej, wyblakłej materyi leżał łańcuch, wyrobiony z dwudziestu delikatnie rzeźbionych gałek z rzadkiego, wonnego drzewa.
Każda gałka przedstawiała misternie wyrobioną głowę, której oczy stanowiły drogie kamienie.
Złoty sznur szczególnie pięknej ro boty łączył gałki w śliczny naszyjnik.
Iszym Beli widział Sobieskiego oglądającego naszyjnik.
— Przynosi on zdrowie, radość i błogosławieństwo kobiecie, która go nosi, rzekł — wyświadcz mi łaskę i przyjm go!
Sobieski przyjął podarunek.
Rany Tatara w ciągu dni kilku pod troskliwą opieką lekarza zaczęły się zabliźniać.
— Nie umrzesz, Iszymie Beli, — rzekł Sobieski do Tatara, — będziesz żył.
— Więc pozwól mi być twoim sługą, panie, — odpowiedział Iszym Beli.
Wychowski ciągle jeszcze podejrzywał Tatara i niedowierzał mu.
— Darowałeś mi rzadki, kosztowny, wonny łańcuch, — rzekł Sobieski, — ja ci daję wolność i sądzę, że cię uczyniłem lepszym.
— Nie oddalaj mnie od siebie, panie!
— Jesteś wolnym, gdy się wyleczysz będziesz mógł odejść dokąd zechcesz.
— Pozwól mi pozostać przy tobie, panie!
Wychowski po cichu przestrzegł wodza.
— Ja nie wierzę żadnemu Tatarowi, hetmanie, — rzekł, — obawiam się, czy nie będzie to przytuleniem i ogrzaniem żmii.
— Jesteś więc ciągle podejrzliwym i trwasz przy swoich przekonaniach, Wychowski.
— Jeżeli moja prośba coś znaczy, nie przyjmuj go do siebie, wodzu, — perswadował Wychowski.
— Nie mogę i nie chcę odpychać go od siebie, — odpowiedział Sobieski, — zobaczymy jak będzie postępował i przekonamy się, czy mu wierzyć moż-