Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/258

Ta strona została przepisana.
260
JAN III SOBIESKI.

jem wyćwiczonem rycerstwem, które w nim widziało niezrównanego i niezwyciężonego bohatera.
Nawet ci wojewodowie, którzy dotychczas byli dla niego nieprzychylnie usposobieni, pod wpływem tego świetnego zwycięstwa i radości, jaką ono wszystkich przejmowało, zmienili usposobienie, ulegli nieprzepartemu popędowi serca i zebrawszy się, złożyli Sobieskiemu powinszowanie zwycięstwa, godząc się z nim na przyszłość szczerze i serdecznie.
Stojący opodal kanclerz Pac nie spodziewał się tego wcale.
Miał on właśnie zamiar przystąpić do Sobieskiego i w dumnych wyrazach, pewny poparcia znacznej liczby niezadowolonych, zażądać uwolnienia swego brata.
Spostrzegł jednakże, że ci, którzy z nim dotąd trzymali, zwrócili się nagle na stronę Sobieskiego.
Był to dla Sobieskiego i jego wiernych stronników wzniosły i pocieszający widok, gdy przy blasku pochodni wojewodowie przystąpili do niego i pochylili przed nim swoje szable na znak uszanowania i hołdu.
W blizkości wodza stali hospodaro wie, a opodal przywódcy wziętych do niewoli Turków.
Sobieski był tak rozrzewniony, że widać było łzy w jego oczach.
Korzystając z tego wzruszenia, kanclerz Pac przystąpił do niego.
— Pozwól i mnie powinszować ci nowego zwycięstwa, — rzekł głośno, z wyrachowaną obłudą, — zalicz i mnie do swych stronników, dzielny marszałku.
— Jakto?... kanclerz Pac przemawia do mnie temi słowy? — rzekł Sobieski zdziwony, — daję słowo, że słyszę je po raz pierwszy z ust jego! Wszystkiego się spodziewałem tylko nie tego.
— Czy chcesz mnie odepchnąć marszałku?
— Daleką jest odemnie ta myśl, — zawołał Sobieski, zawsze ożywiony pojednawczym duchem, podając kanclerzowi rękę, — cieszę się, że odtąd zgoda zapanuje między nami!
— Czy sądziłeś, marszałku, że niechęć i nierozwaga mego brata nie pozwoli ci uznać zasług, jakie położyłeś dla ojczyzny? — mówił kanclerz dalej z wyrachowaniem, — nie, zwycięzki bohaterze, nie powinieneś potępiać zazdrości człowieka, któryby chętnie poszedł w twoje ślady. Nie odtrącaj od siebie Michała Paca, chociaż się okazał twoich laurów zazdrosnym. Zazdrość ta natchnie go chęcią wstępowania w twoje ślady! Mam tego niepłonną nadzieję!
— Jeżeli taką masz nadzieję, kanclerzu, to nie chcę, aby tę radosną chwi lę mącił jaki ton dysharmonijny, rzekł Sobieski z dobrocią, — zapomnijmy o tem, co zaszło! Idź kanclerzu i zanieś swemu bratu wiadomość, iż to, co się stało pomiędzy nami, uważam za zupełnie niebyłe.
Kanclerz skłonił się zlekka Sobieskiemu i odszedł.
Dopiął tego, co miał na celu.
Radość z odniesionego zwycięstwa skłoniła Sobieskiego do wypuszczenia z ręki broni, jaką miał przeciw swemu nieprzejednanemu wrogowi.
Zamiast go zgubić i zdeptać, Sobieski postąpił wspaniałomyślnie, co jeszcze powiększyło nieubłaganą Nienawiść Michała Paca.
Nie przyszedł on do Sobieskiego z bratem swoim kanclerzem, aby mu po-