dać rękę na znak przebaczenia i zgody, ale w nocy opuścił obóz i odjechał do Lwowa.
Upokorzenie, jakiego doznał, było nowym bodźcem dla jego nienawiści, którą jednakże musiał taić w sobie aż do godziny odpowiedniej dla jej wybuchu.
Karoca zaprzężona sześcioma wspa niałemi końmi, którą poprzedzał jeździec konny, a na której stopniach stali słudzy z pochodniami, przejeżdżała przez ponure i brudne ulice Warszawy.
Na drzwiach karocy widać było wyzłacane herby wojewodziny Wassalskiej.
Jezdni i piesi ustępowali z drogi karecie i musieli uważać, ażeby się nie oparzyć opadkami z pochodni, które służba otrząsała na ulicę, ażeby jaśniej świeciły.
Jagiellona powracała do swego pałacu z odwiedzin u Maryi, małżonki marszałka koronnego Sobieskiego.
Marya, nie znająca nienawiści jej do swego męża, polubiła ją i przyjmowała ją chętnie.
Gdy Jagiellona powróciła do swego pałacu i udała się do swych pokoi, służąca przyniosła światło i pomogła swej pani zdjąć okrycie i kapelusz.
Było już późno.
Małżonka Sobieskiego opowiedziała wojewodzinie, którą uważała za przy jaciółkę, iż teraz po śmierci króla spodziewa się korony dla swego męża.
Słowa te wywołały w umyśle Jagiellony prawdziwą burzę gniewu i zawiści, które wobec Maryi Kazimiery starała się hamować, lecz która teraz, gdy była sama, z tem większą wybuchły potęgą.
— Głupia i zarozumiała kobieto! — mówiła z wyrazem twarzy, przejętym nienawiścią i szyderstwem, — łudzisz się szalonemi nadziejami! Śmierci wprawdzie Jan Sobieski uniknął... uniknął jakby cudem... jakby go strzegła jakaś niewidzialna ręka... ale korony nie otrzyma, chociażbym życiem przypłacić to miała!... Znam ja twego ducha opiekuńczego, Sobieski, tego ducha, który ukazuje się wszędzie, aby cię przestrzedz, gdy ci grozi niebezpieczeństwo! Wiem, że ten twój anioł opiekuńczy żyje i nędzną okrywa się odzieżą! Jest nią ta niewolnica, której nienawidzę! Zdaje się, jakby szatan siedział w tej dziewczynie, która wszystko wie i słyszy, która wszędzie jak pies biegnie za tobą! Ale przyjdzie chwila, w której ten twój duch opiekuńczy dostanie się znów w moje ręce... a wtedy skuteczniej się postaram, aby jego głos ostrzegający umilkł na zawsze.
Po chwili milczenia wojewodzina dalej rozmawiała z sobą.
— Szczęśliwa ta Marya Kazimiera, — mówiła dalej do siebie Jagiellona po krótkiej chwili milczenia, — kocha zawsze tego swego Anglika, podbójcę serc niewieścich, hrabiego Rochestera. Wybadałam ją zręcznie, choć się z tem tai! Rochester i Sobieski... co za różnica! co za sprzeczność! Ulubieniec kobiet i ulubieniec boga wojny! Apollo i Mars u stóp jednej kobiety! Któż jej może mieć za złe, że ma tajemną skłonność do Apollina, chociaż należy do Marsa! Lecz biada ci, jeżeli Mars dowie się czegoś lub spostrzeże! Sądzę, że zabiłby i ciebie i Apollina, aby honor je-