— Wielką jest twa potęga, mądry baszo! osiągnęłeś najwyższe stanowisko! — odpowiedział kapłan indyjski, — wola twoja strąciła Achmeda Koeprili! przynosisz mi jego głowę!
Allaraba wziął głowę za włosy i postawił na boku na marmurowej podłodze.
— Zamknij drzwi, abyśmy pozostali sami, nie podglądani przez nikogo! — rozkazał Kara.
Wielkie drzwi, prowadzące na korytarz, zamknęły się za niewolnikiem.
Wielki wezyr pozostał sam z indyjskiem kapłanem.
— Cóż donoszą ci twoi słudzy o wojnie i kraju polskim? — zapytał Kara.
— Mądrześ postąpił, żeś seraskierowi powierzył dowództwo wojsk, wiel ki i mądry baszo, odpowiedział Allaraba, — król polski umarł, a wojska twoje doznały porażki i będą pokonywane ciągle, dopóki Sobieski stać będzie na czele wojsk polskich.
— A zatem Sobieski musi zginąć! — zawołał Kara.
— Zdaje się, że go chronią jakieś duchy opiekuńcze.
— Moja ręka je usunie!
— Wielką jest twa odwaga i twa potęga. Zwycięskie twe pochody zaczną się niedługo! Lecz jeszcze nie nadeszła twa godzina!
— Sądziłem, że mi oznajmisz, iż Jan Sobieski już nie żyje.
— Jest zwycięzcą i na drodze do tronu!
Kara Mustafa drgnął.
— Takżeś spełnił przyrzeczenie służenia mi, kapłanie? — zawołał wybuchającym gniewem.
— Zwyciężyć króla Jana Sobieskiego jest rzeczą większą i chwalebniejszą niż zwyciężyć hetmana, potężny baszo!... Ja i mój dom służymy tobie. Rozkaż a zaprowadzę cię, abyś ujrzał mysteryum Kamy, boga miłości, — odpowiedział Allaraba z nizkim ukłonem.
Szatański wyraz przybrała przy tych słowach twarz egoistyczne widoki mającego Indyanina.
— A więc dotrzymaj słowa i pozwól mi spojrzeć do państwa Kamy, kapłanie, — rozkazał Kara.
— Podaj mi rękę, wielki baszo.
Kara Mustafa spełnił żądanie Allaraby, którego oczy tryumfująco błysnęły.
Stawał się on coraz wyraźniej panem próżnego, zniewieściałego i okrutnego Kara Mustafy.
Ujął go za rękę i poprowadził go koło marmurowego basenu, który obyczajem arabskim znajdował się w podwórzu i wydawał woń upajającą zmysły.
Podczas gdy wielki wezyr postępował po marmurowych płytach, dał się słyszeć z góry, jakby na czarnoksię zkie zaklęcie cichy, wielogłosowy śpiew który brzmiał jakby oddalona niebiańska muzyka.
Dźwięki te wywarły wrażenie na Kara Mustafie.
Stanął na chwilę jak odurzony.
— To śpiew bajaderek, — szepnął.
— Zbliżasz się do państwa Kamy, — rzekł kapłan z cicha, — gdy przestąpisz próg jego, wielki baszo, nie wymawiaj ani słowa. Niewielu jest dano spoj rzeć w głąb tego państwa... Ty należysz do tych wybranych, bo przyszłość ma ci przynieść najwyższą potęgę tego świata i wszystkich książąt zachodu i północy masz widzieć u stóp swoich.
Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/266
Ta strona została przepisana.
268
JAN III SOBIESKI.