Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/268

Ta strona została przepisana.
270
JAN III SOBIESKI.

innem znów miejscu młodzieniec klęczał przed dwiema dziewczynami, które należały do niego i przygrywał im na jakimś dziwnym instrumencie, wydobywając z niego urocze dźwięki.
W powietrzu na splotach róż przesuwały się postacie pięknych dziewcząt, które się uśmiechały do wielkiego wezyra.
Stąd się odzywał cichy śmiech, stamtąd gestem przywabiały białe ramiona, skąd inąd płonął blask namiętnych spojrzeń.
Kara od jednej grupy spieszył do drugiej... Każda z dziewcząt zdawała mu się piękniejszą od tych, które już widział, był jakby upojony wyziewami opium, doznawał najczarowniejszych snów, a wszystko to było dziełem Allaraby.
To co wielki wezyr widział dokoła siebie, stanowiło tajemnicę Kamy.
Patrzył on jak pijany na oświetlo ne różowe światłem postacie, które w powietrzu unosiły się na kwiatach.
Jedna z tych uroczych postaci zda wała się wabić go najbardziej.
Uśmiechnięta, prześliczna główka dziewczęcia spoglądała z pomiędzy róż na niego; ciemnej falujące włosy spadały na jej obnażone ramiona.
— Najpiękniejsza jest moją! — za wołał Kara Mustafa i wyciągnął ręce, ażeby ją do siebie przyciąć.
W tej samej chwili, w której się rozległ głos jego, zamilkła muzyka, zga sło różowe światło i otoczyła go gruba ciemność.
Był jak olśniony... znikły wszystkie postacie i kwiaty... noc, ciemna noc dokoła, gdziekolwiek spojrzał...
Tylko tam w dali widać było jasny otwór.
Wielki wezyr pośpieszył ku temu otworowi.
Znikły obrazy urocze... próżno ich szukał oglądając się jeszcze... zimny powiew wiatru go owionął...
Misteryum Kamy rozwiało się i znikło.
Kara Mustafa przybył do jasnego otworu... uciekł z ciemności, z pośród których po za nim dawał się słyszeć głuchy, niemiły śmiech, niby stu połączonych głosów.
Dostał się do okrągłego, jasnego pokoju, w którym przedtem widział tancerkę z mieczem i inne arabskie dziewczęta.
Na środku tego pokoju stało trzech nagich negrów opartych o siebie plecami.
Mieli oni ręce skrzyżowane na pier si i gdy koło nich przechodził skłonili głowy.
Allaraby i tu nie było.
Ujrzał drzwi prowadzące na wykładane marmurem podwórze.
Nim tam wszedł Kara Mustafa obejrzał się.
Otworu, przez który przeszedł przed chwilą wcale teraz nie było; okrągła ściana była wszędzie gładką i równą.
Kara Mustafa wszedł na podwórze wykładane marmurem i oświetlone jakby księżycowem światłem.
Obejrzał się za indyjskim kapłanem.
Daremnie! Nie było go nigdzie.
Przechodząc marmurowemi płytami, wielki wezyr spojrzał mimowolnie ku miejscu, w którem Allaraba postawił głowę Achmeda Koeprilli.
Spojrzał i odskoczył przestraszony.