Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/289

Ta strona została przepisana.
291
JAN III SOBIESKI.

Jagiellona miała powód do zatracenia tego syna.
Wypadek ten mógł kryć w sobie straszną zbrodnię.
Gdzież był Józef, syn Sobieskiego i Jagiellony.
Zajęty temi pytaniami król przybył do zamku, udał się do swego apartamentu i wydobywszy list, raz jeszcze odczytał go powoli, słowo za słowem.
Widok pisma jego ojca wzruszał go... słowa listu świadczyły o boleści, jakiej doznawał jego ojciec.
Trzeba było zarządzić dochodzenie i zażądać wyjaśnień od Jagiellony, niezawodnem zaś było, że wojewodzina dobrowolnie dać ich nie zechce.
Czy król miał ją przed sąd zapozwać?
I tego także uczynić nie było można.
A jednak bądź co bądź potrzeba było dojść prawdy.
— Twój syn Józef, któregoś nadaremnie szukał, mój ojcze, — mówił do siebie król, — jest moim bratem przyrodnim. Czy już nie żyje? Czy pozbawiona serca Jagiellona zgładziła go? Jak się o tem dowiem? Radbym, żeby mi się ukazał kiedy ten tajemniczy człowiek w mniszej odzieży, i żeby to bliżej wyjaśnił. Trzeba koniecznie zbadać ten wypadek! Gdzież jest ów Józef, syn mojego ojca?
Król zachował starannie ważny dokument, zamknąwszy go w bezpiecznej przegródce swego biurka.
Tymczasem służba odprowadziła czerwonego Sarafana do masztelarni zamkowej, aby wykonać rozkaz króla.
Sarafan śmiał się i tańczył jak obłąkany.
Gdy ujrzał piękne konie, z których wolno mu było wybrać sobie jednego, radość jego dosięgła szczytu.
Masztelarze i służba opowiadali sobie po cichu o podarunku uczynionym przez króla czerwonemu Sarafanowi.
— Słusznie król zrobił, — rzekł jeden z żołnierzy, — bo czerwony Sarafan nigdy naszemu królowi nie przy niósł nieszczęścia. Ukazywał się zawsze, gdyśmy mieli zwyciężyć. A mówią, że raz ocalił królowi życie.
Przyszedł skarbnik, niosąc sakiewkę ze złotem w ręku.
— Weź chłopcze, — rzekł, — nasz miłościwy król obdarza cię tem złotem.
— Zatrzymajcie pieniądze! — odpowiedział czerwony Sarafan, — pieniądze mi niepotrzebne.
— Szczególny człowiek! — zawołał skarbnik, — nie potrzebuje pieniędzy!
— Owszem panie. Daj mi tyle pie niędzy, żebym sobie mógł kupić parę nowych czerwonych butów i kazał je ładnie powyszywać, — rzekł czerwony Sarafan do skarbnika, — tyle mi dajcie, ale więcej nie chcę.
— Nie będziesz przecie odrzucał daru króla, śmieszny człowieku! — zawołał skarbnik, rzucając mu w ręce sa kiewkę, — oto piwniczy niesie dzbanek wina, a inny służący chleb i mięso. Jedzże i pij. Nasz miłościwy pan kazał cię ugościć.
Sarafan słuchał uważnie skarbnika, poczem schował sakiewkę.
Następnie wziął dzbanek, napił się i zasiadłszy na boku, zabrał się do jedzenia.
Nagle jednak zerwał się.
Przez ten czas wyszukał sobie wzrokiem konia.
W szalonych podskokach przebiegł przez podwórze, ujął upatrzonego ko-