Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/302

Ta strona została przepisana.
304
JAN III SOBIESKI.

powszechnie poważana i wszyscy jej się bali.
Wiedziano o tem, że do tego koła należeli ludzie wybrani, potężni i wpływowi, będący przedstawicielami woli panującej warstwy społeczeństwa.
Już oddawna senat wobec korony zajmował szczególne stanowisko i uważał się za zebranie niezależne i właściwie rządzące.
Obecnie ten stosunek stał się jeszcze bardziej naprężonym.
Król Jan Sobieski był człowiekiem energicznym, człowiekiem czynu, który koronę zawdzięczał tylko swoim osobistym zasługom, to też nie pozwalał na to, aby magnaci ograniczali służące mu prawa.
To było powodem, że stronnictwo najznakomitszych panów w kraju, niechętnie patrzyło na króla zostającego przy swych przywilejach.
Wybór członków senatu był tajny i tajnemi były wszystkie działania. Nikt z ludu nie znał nazwisk senatorów i nikomu nie było wolno zbliżać się do bocznej bramy i do tej części zamku, w której senat miał swą siedzibę. Warta bez żadnego wyjątku odprowadzała do więzienia każdego, kto ten zakaz rozmyślnie albo przypadkowo przekroczył.
W późnej godzinie wieczornej zbliżył się do zamkniętej bramy człowiek, okryty czarnym płaszczem.
Człowiek ten wyjął z kieszeni klucz, otworzył bramę i znikł wewnątrz zamku.
Wkrótce potem zajechała przed bramę karoca.
Wysiadło z niej dwóch mężczyzn, którzy przystąpili do bramy i otworzyli ją.
I oni także weszli do wnętrza zamku, a drzwi zamknęły się za nimi.
Wkrótce przybyło jeszcze dwóch innych w podobnie tajemniczy sposób.
W bliskości bramy stało lub leżało kilku żołnierzy, których odzież świadczyła, że należeli do straży senatu.
W korytarzu, w który się wchodziło po przejściu drzwi, a który prowadził do sezrokich schodów, znajdowało się przy schodach również kilku żołnierzy.
Gdy dwaj ostatni przybyli weszli na schody, jeden z dozorców z głębokim ukłonem otworzył drzwi i wprowadził ich do słabo oświetlonego przedsionka, w którym oprócz kapitana straży znajdowało się kilku urzędników i sług senatu.
Obecni w przedsionku nisko skłonili się przed przybyłymi, którzy przeszedłszy jeszcze jedne drzwi, weszli do właściwej sali posiedzeń,, gdzie już się znajdowało trzech poprzednio przybyłych.
Wrażenie, które ta sala sprawiała, było ponure i przykre.
Na czarno pokrytym stole stały dwa wielkie srebrne lichtarze, w których poliły się świece, krucyfiks, kałamarz i czarna urna.
Pięć krzeseł z wysokiemi poręczami stało przy stole.
W głębi znajdowała, się żelazna, mieszcząca najważniejsze papiery.
Kanclerz Pac pozdrowił czterech innych członków senatu i wszyscy zajęli miejsca przy stole.
— Nadeszło pismo od Sobieskiego, panowie i bracia, — mówił kanclerz Pac, pociągając za sznur dzwonka, — stosownie zatem do przepisów, otworzę je w waszej obecności.
Boczne drzwi sali oworzyły się i stary sługa senatu przyniósł list na złotej tacy, którą postawił na stole i wyszedł.