Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/310

Ta strona została przepisana.
312
JAN III SOBIESKI.

— Wielki Boże, to czerwony Sarafan! — zawołała składając ręce, — Sarafanie! czy to ty! strzeż się! Niedźwiedź zwrócił się przeciw tobie!
Śmiech Sarafana dał się słyszeć znowu.
— Nie bój się nic, niewolnico Sobieskiego! Zkąd się tu wzięłaś na tej puszczy? — zawołał czerwony Sarafan.
— Zawleczono mnie tu przemocą.
Sarafan zaledwo zdołał powstrzymać konia, przestraszonego widokiem niedźwiedzia, który się zbliżał do niego.
Dzielny jednakże jeździec tak silnie siedział na koniu, że się zdawało, iż stanowił z nim jedną całość.
Wydobył pistolet z olster siodła, pozwolił niedźwiedziowi zbliżyć się i z głośnym śmiechem wypalił.
Kula przez oko weszła niedźwiedziowi w głowę.
Z głuchym jękiem padł on na ziemię i zamilkł wkrótce.
Po chwili przestał drgać.
— Czyś trafił, Sarafanie? — zapytała Sassa z niepokojem.
— Siadaj ze mną na konia, niewolnico, — odpowiedział Sarafan podjechawszy pod kamień, — tutaj nie możesz zostać. Dowiozę cię na drogę, a tam dasz sobie radę. Ja muszę jechać dalej.
— Czy niedźwiedź nie żyje?... Jedźmy ztąd, masz słuszność, Sarafanie, jedzmy ztąd! Wyprowadź mnie z tej strasznej puszczy, do której mnie zawleczono!
— Skazali cię na pożarcie przez dzikie zwierzęta, — śmiał się Sarafan, — gdyby nie ja, byłabyś zginęła Sasso! Ale czy sądzisz, że będziesz ocalona, gdy się wydobędziesz z puszczy, że ci już nic nie zrobią, bo wyrok został wykonany?
— Weź mnie z sobą, Sarafanie!
— Czy wiesz, że teraz należysz do tego, kto cię ocalił i wyprowadził, a zatem do mnie!
— Do ciebie, Sarafanie?
— Nie jesteś mi potrzebna, Sasso, muszę jechać dalej! Gdy wyjdziesz z puszczy, będziesz własnością tego, komu się pierwszemu dostaniesz!
— Bylebym tylko wyszła z tej strasznej puszczy!
— Podaj mi rękę, niewolnico i siadaj na mojego konia.... tak! Siądziesz ze mną!
Czerwony Sarafan podał Sassie rękę. Drugą ręką ujęła cugle i dosiadła wierzchowca, zajmując miejsce przed jeźdźcem.
— Wesoła z nas parka, ha! ha! ha! — śmiał się Sarafan swoim zwyczajem — naprzód! Musimy jechać.
— Masz słuszność! Gdyby cię wilki zwietrzyły, zginęlibyśmy oboje wraz z koniem.
Czerwony Sarafan popuścił cugli niespokojnemu i szeroko otwierającemu nozdrza koniowi.
Piękne zwierzę z podwójnym ciężarem lotem strzały puściło się przez puszczę i w parę godzin wyjechało z niej.
— Czy znasz tę wielką karczmę w pobliżu granicy, gdzie zatrzymują się podróżni, jadący do Turcyi albo powracający ztamtąd? Tam możesz wypocząć, tam musisz się udać! Zawiozę cię na wielką drogę, a sam muszę jechać dalej!
Sassa zgodziła się na wszystko.
Wkrótce dojechali do drogi i Sarafan zatrzymał konia.
— Teraz zsiadaj i idź! Tam musisz się udać, — rzekł, ujmując rękę ślepej niewolnicy, ażeby jej wskazać kierunek.
Sassa zsiadła.