Wtem dał się słyszeć głos cichy.
Królowa zerwała się.... nie wiedziała, zkąd ten głos pochodzi.
— Maryo Kazimiero, małżonko Jana Sobieskiego, — mówił głos, — uciekaj od szatańskiej Jagiellony, która cię chce zgubić.
Królowa słuchała, jak gdyby nadziemskiego objawienia.
Strzeż się Jagiellony, nie ufaj jej, — mówił głos dalej, — wracaj, nie zapominaj, że jesteś małżonką Jana Sobieskiego! Jagiellona pragnie twego nieszczęścia i rozpaczy króla! Chce cię przywabić do hrabiego! Nie Jedź z nią!
Maryę Kazimierę wzruszył ten głos... zadrżała i łzy popłynęły z jej oczu.
— Wracaj, — mówił dalej głos przestrogi, — na zbawienie twej duszy, wracaj! Odepchnij fałszywą przyjaciółkę! Jagiellona jest śmiertelnym wrogiem Sobieskiego i czyha na jego życie! Strzeż się jej! Ona jest twoim złym duchem.
Cichy głos zamilkł.
Głęboka cisza otaczała królowę.
Marya Kazimiera złożyła ręce.
— Dzięki ci, Najświętsza Panno, za tę przestrogę, — szepnęła, — na czas ją jeszcze usłyszałam.
Mężczyzna ubrany w długi, kosztowny burnus z białego jedwabiu i w czarny kapelusz o szerokich skrzydłach, jakiego zwykli używać mieszkańcy krajów zachodnich, zbliżył się do domu indyjskiego kapłana, położonego na jednem z przedmieść Stambułu.
Był to hrabia Rochester.
Twarz jego objęta piękną brodą znamionowała pośpiech i niepokój.
Udało mu się znaleźć tego, u którego miał szukać rady i pomocy.
Wieczór zapadł, gdy przyszedł do wielkiej, ozdobnej bramy domu.
Zapukał.
Drzwi otworzyły się zaraz, lecz w korytarzu, który ujrzał przed sobą, nie było nikogo.
Hrabia wszedł w korytarz.
Chociaż odważny, doznawał jednak szczególnego uczucia, gdy drzwi bez szmeru za nim się zamknęły i pozostał sam w ciemnym korytarzu.
Nie widział żadnego służącego, do którego mógłby się udać.
Wtem w niejakiej odległości dostrzegł drzwi, których ozdoby przechodziło światło, podobne do blasku księżyca.
Było to uderzającem, ponieważ księżyc jeszcze nie świecił.
Hrabia Rochester poszedł prosto do tego światła.
Odgłos jego kroków głośno odbijał się od posadzki.
Nagle spostrzegł przy słabem, bladem świetle jakiegoś człowieka.
— Kto jesteś? — zapytał hrabia, stojąc.
Człowiek, ubrany w bluzę i fez ukłonił się nizko.
— Timur, niewolnik potężnego kapłana Allaraby, — odpowiedział.
— Idź zatem i oznajmij swojemu panu, że hrabia Rochester pragnie się z nim widzieć, — rzekł hrabia, rzucając Timurowi sakiewkę ze złotem, którą ten zręcznie pochwycił.
— Idź pan do tych drzwi, — rzekł sługa kapłana, — mój pan oczekuje na pana.
Hrabia Rochester spojrzał zdziwiony na Timura.