ny mógłbyś się bardzo narazić, — mówił sułtan dalej. — Łatwo zdarzyć się mogło, że jako armeńskiego kupca wtrąconoby cię do więzienia, gdyż zamiar kupienia klejnotu z cesarskiego skarbca był przestępstwem przeciwko prawom. Zależy mi jednak na tem, żebym był w zgodzie z królem angielskim, a że pan, panie hrabio, jesteś z nim skuzynowany, a przytem byłeś posłem, więc przyjąłem na siebie rolę Sulejmaan baszy, ażeby panu powiedzieć, że skarby padyszacha nie są na sprzedanie.
— Niech mi wolno będzie wyrazić dzięki waszej cesarskiej mości, — odpowiedział Rochester, — odważyłem się na krok ryzykowny, ale gorące pragnienie posiadania naszyjnika dało mi pochop do tego.
— Na cóż ci jednak trzeba aż dwóch takich naszyjników, hrabio Rochester! — W tym brak jednego ogniwa, najjaśniejszy panie.
— Nie wahałbym się podarować ci tego naszyjnika, hrabio Rochester... — zaczął sułtan.
Rochester odetchnął.
— Gdyby się znajdował w moim skarbcu, — dokończył padyszach.
Słowa te jak piorunem raziły Rochestera.
— Więc naszyjnik już nie jest w skarbcu najjaśniejszego pana?
— Obdarzyłem nim rosyjską księżnę, Aminową, której się jego piękność spodobała, — odpowiedział sułtan.
Naszyjnika nie było, był darowany!
Był to cios niespodziewanie ciężki dla Rochestera.
— Nie mogę zatem spełnić twego życzenia, kochany hrabio Rochester, — mówił Mohamed IV dalej, — w moim skarbcu nie ma drugiego takiego łańcucha, żałuję, żeś darmo odbył podróż, i uwalniam cię z zapewnieniem przyjaźni dla twojego monarchy.
Hrabia Rochester powstał.
Opuścił ciemny pokój.
Nadzieja jego była zniweczona.
Kto inny posiadał naszyjnik... nie wiadomo było gdzie go szukać.
Coraz widoczniejszą była niemożebność ocalenia królowej.
Żaden snycerz lub złotnik nie mógł zastąpić brakującego ogniwa.
Cóż się stać miało?
Zrozpaczony Rochester wyszedł z seraju.
Nadszedł dzień, w którym miał się odbyć festyn u księcia prymasa.
Z wzrastającym niepokojem oczekiwał go Sobieski.
Tego wieczoru wszystko musiało się rozstrzygnąć.
Marya Kazimiera musiała albo włożyć naszyjnik, albo wyznać, co z nim zrobiła.
Doniesiono królowi wciągu dnia, że królowa jeszcze nie przybyła do zamku.
Przed wieczorem jednak mogła nadjechać jeszcze.
Wtem ukazał się w gabinecie króla kapitan Wychowski, jego były adjutant.
— Zbliż się kapitanie, — rzekł król do niego, — kiedyż powróciłeś ze swej podróży?
— W tej chwili, najjaśniejszy panie, — odpowiedział Wychowski.
— Więc znalazłeś to miasteczko na Wołoszczyznie, w którem zamieszkał