Gdy Jagiellona pośród nocy powróciła do swego pałacu, oczekiwał na nią jeszcze z tajemniczą miną jej paź.
— Ktoś przybył do pałacu, — rzekł stłumionym głosem.
Wołoch Stefan? — zapytała wojewodzina, — gdzież jest?
— Kazałem mu czekać w modlitewniku pani wojewodziny.
— Dobrze, odejdź, chcę zostać sama.
Paź zniknął.
— A zatem jeszcze żyje i jest tutaj! — szepnęła Jagiellona. — Uprzedziłam Sobieskiego! Stefan jest w moich rękach, w moim pałacu! Byle tylko nie zniknął, byle nie umarł! znajdę zawsze sposób, aby mu nakazać milczenie! Nie lękam się tego Wołocha! Jest on małomówny, a wreszcie cóż zrobi, jeżeli jego nazwę sprawcą, jeżeli jego pociągnę do kary? Czyż nie on to był obowiązany pielęgnować chłopca? Czyliż nie on oznajmił mi kiedyś, że dziecko nie żyje?... Ale szkielet?... Znajduje się jeszcze, tu w podziemiu! Mógłby on stać się ważnym świadkiem i oskarżycielem nie przeciw mnie, lecz przeciw niemu, przeciw Wołochowi! Szkielet trzeba usunąć, a w takim razie zniknie ślad ostateczny! Twoje poszukiwania nie doprowadzą cię do żadnego celu, Janie Sobieski, bo ten, którego szukasz, nie żyje oddawna, a Stefan słowa moje poświadczy.
Wzięła świecznik i wyszła z salonu.
Niewielkim korytarzem przeszła do drzwi, które otworzyła.
Drzwi te prowadziły do małego okrągłego modlitewnika, w głębi którego znajdował się klęcznik pod wielkim, pięknie malowanym obrazem Matki Boskiej.
Na klęczniku leżała rozwarta książka do nabożeństwa.
Ściany modlitewnika były zawieszone obrazami świętych.
Przed klęcznikiem znajdował się ołtarz z krucyfiksem i relikwiami.
Na prawo od wejścia, na dywanie pokrywającym podłogę całej kaplicy, tuż pod ścianą, leżał człowiek stary, biednie ubrany.
Był on zmęczony i zasnął.
Siwa broda otaczała jego zapadłą twarz.
Chude ręce starca złożone były na jego piersiach.
Miał on na sobie obszerną, brunatną burkę, nogi jego były obnażone.
Przy głowie leżał stary kapelusz o szerokich skrzydłach.
Jagiellona zamknęła drzwi za sobą i spojrzała na śpiącego.
— Śpi... nogi jego skrwawione... śpieszył się, — rzekła do siebie.
I zawołała głośno:
— Stefanie!
Wołoch podniósł się i spojrzał zdziwionym wzrokiem naokoło siebie.
— Stefanie, to ja! — rzekła wojewodzina.
Starzec ukląkł przed nią i pochylił swą siwą głowę aż do ziemi.
— Pani! — rzekł, — sługa twój zasnął... racz przebaczyć!
— Wybaczam to twojemu podeszłemu wiekowi, Stefanie, — odpowiedziała wojewodzina.
— Wezwałaś mnie, dostojna pani, jestem posłuszny!... Przybyłem tak prędko, jak mogły nastarczyć moje stare nogi.
— Wstań, Stefanie, mam z tobą pomówić.
- ↑ w tekście są dwa rozdziały o numerze 78.