Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/331

Ta strona została przepisana.
333
JAN III SOBIESKI.

— Czy myślicie, że od waszej woli i łaski zależeć będę?... Nie i nigdy!... Poważyliście się targnąć na moje życie, a czy wiecie, czem to jest?... Jest to skrytobójstwem i zdradą!... Biada wam, jeśli jeszcze raz poważycie się zapomnieć tak dalece!... Ot, już teraz stoicie, jak łające dzieci, które nie wiedzą, co mają odpowiedzieć. Zaprzeć się nie możecie, a wstyd was waszego czynu!... Wysłaliście zamaskowanego człowieka, aby mnie sztyletem pozbawił życia!... Hańba, tym, którzy mogli powziąć podobną myśl!... Dość jednak o tem!... Jeżeli jeszcze raz odważycie się na coś podobnego, będę was traktował jak skrytobójców!
— Najjaśniejszy panie! jest to niesprawiedliwe oskarżenie, — zawołał stary Białozór drżącym głosem, — nigdy nie zamierzaliśmy skrytobójstwa. Gardzimy niem zarówno, jak wasza królewska mość!
— Nie wiemy nic o takim zamiarze i wyroku, — dodał Marcin Ogiński.
— Więc zapytajcie kanclerza, tego człowieka o bladej twarzy i zaciśniętych ustach, — odpowiedział Sobieski, wskazując na Paca, — zapytajcie marszałka Połubińskiego, który oczy spuścił ku ziemi, zapytajcie księcia Ostrogskiego, którego ponure spojrzenie potwierdza moje słowa. Człowiek zamaskowany, a zatem sługa senatu podniósł sztylet przeciwko mojej piersi!
— To niepodobna! — szepnął Białozór, patrząc badawczo na kanclerza Paca.
— Nie stało się to za naszą wolą, — rzekł poważnie spokojny i zacny Ogiński.
— Stało się to jednak, panowie, daję na to moje królewskie słowo!
— Stało się? — zapytał stary Białozór, zwracając się do kanclerza, — jeżeli tak, to ja w tem kole dłużej pozostawać nie mogę.
— I ja także opuszczam senat! Kto inny niech zajmie moje miejsce, — oświadczył, wstając Ogiński.
— Jesteście obaj zacni ludzie, podaję wam rękę, — rzekł Sobieski, — szczęśliwy jestem, że tu znajduję przynajmniej dwóch ludzi, mających prawe serca w piersiach!... Oświadczenie moje złożyłem i nie mam tu co więcej robić.
Król zwrócił się ku wyjściu i pewnym krokiem opuścił salę.
Książę Ogiński i sędziwy Białozór poszli za nim.
Teraz dopiero kanclerz Pac odzyskał mowę i jego współtowarzysze odżyli na nowo.
— Pozwólmy im odejść, moi przyjaciele, — rzekł Pac, — pozyskamy dwóch innych towarzyszów, którzy będą ściślej z nami złączeni!... Przecież śmierć jego była postanowiona.
— Tak, śmierć, ale nie z ręki skrytobójcy, — zarzucił Połubiński.
— Zamach morderczy zaszkodził nam i naraził nas na usłyszenie rzeczy, które nigdy jeszcze nie były wypowiedziane w tej sali, — dodał książę Ostrogski.
—— Ha! panowie! — zawołał kanclerz, — jeżeli tak sądzicie, to dajcież królowi miejsce i głos w senacie, ale z chwilą, w której się to stanie, ja senat opuszczę.
— Uważajmy tę sprawę za załatwioną, — odpowiedział Ostrogski, — ale jeżeli jeszcze raz prawa nasze zostaną zagrożone, będziemy musieli chwycić się środków obronnych.
— Więc i wy także ustępujecie, książę Ostrogski, — rzekł kanclerz z gniewem, nad którym z trudnością panował, — więc ja tylko jeden z nas