pędziliśmy noc. Już wieczorem uważałem, że był bardzo niespokojny. Gdym się obudził nazajutrz rano, już go nie było!
— Kiedyż się to stało? Jak dawno, Borowski?
— Jak dawno?... Będzie trzynaście albo czternaście lat.
— I nie pokazał się więcej?
— Szukałem go, wołałem... ale daremnie!
— Więc popłynąłeś dalej i powróciwszy nie zastałeś go?
— Pozostawiliśmy aż do dnia następnego na miejscu, ale nie wrócił.
— W takim razie musiał zginąć, nędznie zginąć, gdyż miał wówczas zaledwie dwanaście lat, a był nędzny Wskutek choroby.
— Owszem, przyszedł u mnie do sił, — odpowiedział Dorowski. — Powiadam ci, że na swój wiek był dosyć silny! Ale nie wrócił! Chyba, żeby w nocy utonął!
— I nic już później nie słyszałeś o nim?
— Nic, Stefanie! Żona moja uradowała się, że się go pozbyła nareszcie. Ale nie przeżyła go długo! Stało się to tak, jak gdyby ją pociągnął za sobą.
Stary Wołoch stał poważny i zamyślony.
— A zatem wszystko coŚmy zrobili, na nic się nie zdało, — szepnął nareszcie, — nie mogłem patrzeć na jego męczarnie, chciałem go z narażeniem życia ocalić... udało mi się wydostać go żywego, ale tylko po to, żeby mu zginął albo zapodział się bez śladu.
— Nie moja w tem wina, Stefanie, — odrzekł Dorowski, — ja mu nic złego nie zrobiłem i niech mi ta ręka zdrętwieje, jeśli ją na niego kiedy podniosłem.
— Nie spodziewałem się tego, sądziłem, że go zastanę u ciebie, Dorowski!
— Był to chłopiec niepodobny do innych... do nikogo nie mówił ani słowa, śmiał się tylko! Niekiedy można było pomyśleć, że to zwierzę.
— A o mnie nie pytał się nigdy?
— Nigdy, Stefanie. Przez sen wołał czasem chleba i wody.
Stary Wołoch z współczuciem skinął głową... rozumiał to wołanie.
— Wówczas moja baba gniewała się i kazała mi go budzić. Mówiła, że gotów kto pomyśleć, iż go chcemy zagłodzić. To właśnie najbardziej ją gniewało na niego. Ale ja nie pozwalałam, żeby mu co złego zrobiła! Przez to często była kłótnia między nami.
— I cieszyliście się oboje, żeście go się pozbyli!
— Gdybym mógł, byłbym go zatrzymał, Stefanie!
— A czy wiedział swoje imię? Czy wiedział, że się Józef nazywa?
— Nazwał sam siebie Stefanem, często jednakże mówił jakieś dziwaczne rzeczy. Ale mnie się zdaje, ze w jego głowie wszystko zupełnie było pomieszane.
— Jakżeś na niego wołał, Dorowski?
— Rozmaicie. Józefie albo Stefanie! Musiał się niezawodnie i dawniej tak nazywać, boś i ty tak dawniej mawiał do niego.
Stary Wołoch znów skinął głową, a potem powstał.
— Odchodzisz już? — zapytał Dorowski.
— Muszę iść... Nie znajdę go. Pewno już oddawna nie żyje! Niech Bóg ma w swej opiece jego duszę.
— Przenocuj tutaj, Stefanie, już ciemno.
Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/338
Ta strona została przepisana.
340
JAN III SOBIESKI.