Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/359

Ta strona została przepisana.
361
JAN III SOBIESKI.

— Nazwisko tego człowieka wiem, Belli, — mówił jadący przodem, — nazywa się Dorowski.
Tatar wyleczony zupełnie z ran odniesionych za Sobieskiego, słuchał uważnie.
— Więc go musimy znaleźć, panie kapitanie, — odpowiedział, — czy mamy go zabrać z sobą do Warszawy.
— To się dopiero pokaże. Mam mu zadać kilka pytań.
— A jeśli nie odpowie, albo odpowie, co mu się spodoba? Mam sposoby nakłonienia go do wszystkiego, — rzekł Wychowski, — ale otóż przybywamy na miejsce.
— Czy pan kapitan zna chatę Dorowskiego?
— Znam, Belli, znajdziemy ją zaraz.
Wkrótce potem kapitan zeskoczył z konia i oddał cugle tatarowi.
Chata Dorowskiego leżała blisko.
Kapitan zapukał do drzwi.
Drzwi otworzyły się, ale nikt nie wychodził.
Kapitan zaczął głośno wołać gospodarza.
Nie było odpowiedzi.
— Do licha, — zaklął Wychowski, — czy nie ma go, czy się chowa?
— Tam w sąsiedniej chacie skrzypnęły drzwi, panie kapitanie, — zauważył tatar.
Ukazała się ciemna postać jakiegoś człowieka.
Iszym Belli zawołał na niego.
— Gdzie jest Dorowski? — zapytał kapitan donośnie.
— Dorowski? Nie ma go we wsi, panie, jest z innymi w górze na rzece.
— Cóż tam robi? — zapytał kapitan.
— Spławia drzewo do Warszawy.
— Więc musimy szukać go dalej, Belli. — rzekł Wychowski, — musimy go znaleźć!
Rozpytywał się wieśniaka dokładnie, w którem miejscu wybrzeża będzie mógł znaleźć Dorowskiego, wsiadł na konia i odjechał z tatarem.
Nad rankiem przybyli do miejsca, w którem wiązano tratwy. Zabierało się właśnie do tej roboty kilku ludzi, którzy noc przespali nad brzegiem.
Kapitan podjechał do nich.
— Gdzie jest Dorowski? — zapytał.
Przybycie dwóch jeźdźców i ich pytanie zadziwiło wieśniaków. Przypuszczali zapewne, że ich koledze grozi jakieś niebezpieczeństwo i nikt nie chciał się odezwać.
Beli zauważył przy blasku jutrzenki człowieka, który spał na wybrzeżu w wiklinie i właśnie się podniósł!
— Tam jest, panie kapitanie, — rzekł wskazując, — zbudziło go wołanie, to musi być on!
Kapitan zeskoczył z konia i poszedł do wstającego.
— Ty jesteś Borowski? — zapytał.
Zawołany patrzył na kapitana z widocznym przestrachem.
— Nie potrzebujesz się lękać, rzekł Wychowski, — pragnę mieć za pieniądze odpowiedź od cienie na parę pytań.
Wyraz pieniądze wywarł widoczne wrażenie na biednie ubranym człowieku.
— Jestem Borowski, — odpowiedział ochrypłym głosem.
— A więc chodź do mnie i słuchaj, — rozkazał kapitan.
Dorowski zdjął swój brudny, pognieciony kapelusz. Czarne rozczochrane jego włosy spadały bez ładu na twarz czerwoną. Odgarnął je Teką na stronę i przystąpił do kapitana.