Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/374

Ta strona została przepisana.
376
JAN III SOBIESKI.

W niewielkiej odległości w pośród porosłego wysoką trawą i sitowiem trzęsawiska stała stara, niska, krzywa wierzba.
U grubej gałęzi wierzby, dochodzącej prawie do ziemi, wisiało coś czego Drowski dokładnie nie mógł rozpoznać.
Czy to był człowiek, czy jaka nadludzka istota?
Głos, który do niego dochodził wydawała widocznie ta istota, a pod drzewem, jak po chwili Dorowski zauważył, coś poruszało się.
Czy to była pokusa, ażeby go zwabić, na zgubę?
Ponieważ księżyc świecił jasno, Dorowski nabrał odwagi i postąpił ku starej wierzbie.
Nogi jego miejscami zapadały aż po kostki w miękkie trzęsawisko.
Dorowski miewał często do czynienia z bagniskami na wybrzeżu Wisły, był więc z takiemi przemokłem! gruntami obeznany.
Szedł zatem dalej i nagle w miejscu, w którem przedtem zauważył coś poruszającego się, dostrzegł konia do połowy zapadłego W bagnisko i zapadającego coraz bardziej, wskutek wysileń, jakie czynił, ażeby się wydobyć.
Dzikie chrapanie przestraszonego zwierzęcia czyniło przerażające wrażenie, jednakże uwaga Dorowskiego była w tej chwili bardziej zwrócona na człowieka, który się dotychczas trzymał gałęzi, ale teraz straciwszy siły i przytomność puścił ją i już prawie po pas pogrążył się w trzęsawisku.
Dorowski dobrnął jak mógł do niego i zauważył, że człowiek ten miał rude włosy i czerwoną bluzę.
Silny wieśniak stanąwszy na korzeniu jakiegoś drzewa, zabrał się zaraz do podania pomocy nieszczęśliwemu.
Ginący ostatkiem sił pochwycił podaną sobie rękę i Dorowskiemu udało się nareszcie wyciągnąć go z bagniska.
Przesądny wieśniak doznawał jednak wcale nieprzyjemnego uczucia, bo czerwone ubranie i rude włosy ocalonego, którego niósł na plecach nasuwały mu myśl, że się zadał ze złym duchem.
Mimo to nie rzucił go, lecz brnąc przez bagno z niezmiernym trudem doniósł go do twardej drogi.
Następnie powrócił do konia. Przybył jednak zapóźno. Ciężkie zwierzę już tonęło, gdyż w miejsce, które wytłoczyło swoim ciężarem, napłynęła woda.
Nawet z najwuększem narażeniem własnego życia Dorowski nie mógłby był ocalić biednego konia, musiał więc porzucić tę myśl.
Powrócił do ocalonego człowieka, który leżał nieruchomy na drodze.
Ukląkł przy nim i przypatrzył mu się dobrze.
— Hm! — szepnął, — cały czerwony! Co to za szczególny człowiek! Zdaje się, że już nie żyje!
Nagle, przyjrzawszy się lepiej nieznajomemu, drgnął.
— Co to jest? — mówił półgłosem, — wygląda prawie ta jak... nie, to nie może być... Stefan gdyby żył, toby tak musiał wyglądać....
Pochylił się jeszcze bardziej. Czerwony Serafan leżał nieruchomy przed nim.
— Wygląda jakby, już nie żył, — mówił Dorowski, — Sefanie, czy to ty? czy ty żyjesz jeszcze?....
Czerwony Sarafan nie odpowiadał i nie poruszał się.
— Stefan... tak, tak musiałby wyglądać! Muszę się przekonać.
Rozpiął czerwoną bluzę obumarłego.