Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/402

Ta strona została przepisana.
404
JAN III SOBIESKI.

Zastała martwego seraskiera siedzącego na sofie.
A zatem było to prawdą! Na jego szyi widać było czerwony sznurek. Był on niemym posłańcem Kara Mustafy, objawiającym wyraźnie i jasno jego zamiary.
Straszne niebezpieczeństwo groziło sułtanowi. Czuła to matka i drżała o swego syna.
Jeżeli Kara Mustafa wróci na czele zwycięzkich pułków, to sułtan będzie zgubiony! Czekała go okropna śmierć, jak jego poprzedników strąconych z tronu i zamordowanych przez janczarów.
Obraz ten był okropnym dla matki, która już widziała oczyma ducha skrwawione zwłoki swego syna. Potrzeba było go ocalić! Jeszcze nie wszystko było stracone. Przy szczerej woli i energii można go było jeszcze może ocalić! Jeden tylko był wybór: sułtan lub wielki wezyr! Jeden znich musiał umrzeć! Miała przed sobą martwy tego dowód!
Udała się na pokoje sułtana i przystąpiła do niego.
— Czy ci oznajmiono co zaszło w seraju, sułtanie? — rzekła głosem tak złowrogim, że sułtan spojrzał na nią pytająco.
— Co się stało? Byłem w kjosku! odpowiedział.
— Kara Mustafa odesłał ci seraskiera z czerwonym sznurkiem, sułtanie!
Sułtan zerwał się.
— Co mówisz? Kara Mustafa nie przyjął sznurka? — zapytał.
— Kazał nim okręcić szyję seraskiera i odesłał go tu, sułtanie!
— Na brodę Proroka! buntownik padnie pastwą sępów i kruków! — zacisnąwszy pięści rzekł sułtan, ukarzę przykładnie zarozumiałego zuchwalca, tak, że to na wieki odstraszy wszystkich od podobnego czynu! Nędzny pies umrze, a pułki będą musiały przynieść na palu jego zwłoki.
— Masz słuszność, sułtanie. Buntownik Kara Mustafa musi umrzeć, — rzekła sułtanka matka do syna, — ale nie jawnie, nie wobec pułków. Mogłoby one pójść za przykładem swojego wodza i odesłać ci jako odpowiedź trupa tego, kogobyś posłał dla wykonania wyroku! Nie zapominaj, najjaśniejszy panie, że Kara Mustafa ma wojsko pod rozkazami!
— A więc jestem zgubiony! — zawołał sułtan, którego nagle opuściła odwaga, padając bezsilnie na sofę.
Była to straszna chwila.
Sułtanka matka tak się przeraziła słowami syna, który zwątpił o sobie, że zapłakała głośno.
Sułtan stracił w tej chwili ostatni szczątek swojej męzkiej odwagi, swojej energii i woli.
— Postaraj się o okręt, abym mógł uciec! — szepnął, — na kimże jeszcze mógłbym polegać? Wymień mi tych, którzyby jeszcze byli do mnie przywiązani i którym mógłbym zaufać! Czy Kara Mustafa powraca już do Stambułu?
— Pozostał na czele pułków.
— Ale powróci, a wtedy wszysto będzie stracone! szepnął sułtan, — podszedł mnie! Teraz zrzuca maskę! I już zapóźno, ożeby go usunąć! Na kogóż jeszcze mógłbym liczyć?
— Na mnie, najjaśniejszy panie. — odpowiedziała sułtanka matka wysiłkiem woli powstrzymując łzy.
W podeszłą wiekiem kobietę wstąpiła odwaga i energia. Słabość syna natchnęła ją nadludzką siłą.
— Więc sądzisz, że nie mam nikoga więcej, na którego mógłbym liczyć? — zapytał sułtan.