ski, zajechała do karawanseraju, ażeby się posilić i dać wypocząć koniowi.
Następnie pojechała dalej.
Poważne jej rysy świadczyły o stałości zamiaru. Miała odwagę, której jej synowi zabrakło.
Czerwony Serafan spoczywał w nędznej izbie swego przybranego ojca, który jak wiemy, udał się do Warszawy żeby wyszukać kapitana Wychowskiego.
Po długim pokrzepiającym śnie obudził się, obejrzał się zdziwiony dokoła i poznał, gdzie się znajduje.
Spostrzegł przy sobie chleb, wódkę i wodę. Posilił się i zagasił pragnienie.
Porowskiego nie było. W czerwonym Sarafanie obudziła się chęć opuszczenia jego chaty, ponieważ nadewszystko czuł wolność i niczem niekrępowane życie.
Wstał, wypróbował swoje członki i uczuł się zdrowym.
Wydał półgłośny okrzyk radości. Nie był on zdolny wytrzymać długo pomiędzy czterema ścianami. Jakiś popęd wewnętrzny ciągnął go zawsze tam, gdzie się gromadziło wojsko.
Dopiero teraz, gdy chciał opuścić nędzną glinianą lepiankę, przypomniał sobie, że utracił konia. Musiał więc iść pieszo. Nie wstrzymało go to jednakże. Pilno mu było stanąć pomiędzy wojskiem jako zapowiedź przelewu krwi.
Wyszedł z domku swojego opiekuna, który jeszcze nie powrócił z Warszawy.
Obejrzał się na wszystkie strony. Zaczynało świtać.
Dookoła nie było widać żywej duszy.
Oddalił się od chaty i wkrótce opuścił wieś. Po kilku godzinach drogi spostrzegł oddział wojska.
Na widok żołnierzy roześmiał się swym zwyczajem i w tanecznych podskokach zbliżał się do nich.
— Patrzcie! to czerwony Sarafan! — wołali żołnierze, gromadząc się koło niego, — czerwony Sarafan pojawił się! Podzielili się z nim jadłem, pozostał z nimi dzień i noc, a nazajutrz rano znikł znowu. Obrał inną drogę i zwrócił się bardziej ku granicy.
Nad wieczorem przybył nad małą rzeczkę i szedł jej brzegiem, gdy noc zapadła.
Zmęczony drogą, uczul potrzebę spoczynku i szukał wzrokiem odpowiedniego miejsca.
Nagle stanął.
Zauważył w niejakiej odległości dwóch ludzi trzymających kilka koni. Gdy się przybliżył, poznał w jednym z nich pazia, a w drugim człowieka w bluzie i fezie.
Był nadzwyczaj znużony i nie zajmował się dłużej tymi ludźmi, lecz spostrzegł w pobliżu budę słomą pokrytą, jakie zwykle dla siebie stawiają pasterze.
Było to miejsce odpowiednie na nocleg.
Ostrożnie wsunął się nizkim otworem do budy.
Było w niej tak ciemno, że nic rozróżnić nie mógł. Pomacawszy rękami i nogami, przekonał się, że na słomie rozesłanej nie było nikogo.
Położył się tuż pod tylną ścianą i zaraz zasnął.
Było to tej samej nocy, kiedy Allaxraba miał schadzkę z Jagielloną i hetmanem Pacem.