Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/413

Ta strona została przepisana.
415
JAN III SOBIESKI.

wiska zwycięzkiego wodza do tronu sułtana był tylko krok jeden.
W czasie przejazdu przez obóz w orszaku wielkiego wezyra znajdował się zawsze basza janczarów, który zajmował pierwsze miejsce w jego świcie.
Nagle nadjechał do obozu na kosztownie przybranym koniu młody znakomity Turek, którego cała postać świadczyła o gobactwie i Wysokiem pochodzeniu.
Warta obozowa wpuściła go do obozu właśnie w tej chwili, gdy Kara Mustafa odbywał objazd.
Młody Turek zbliżył się do jego orszaku.
— Czego chce ten gość w obozie? — zapytał Kara Mustafa zatrzymując swego konia i patrząc poważnym, badawczym wzrokiem na młodego Turka, który skrzyżowawszy ręce na piersiach przemawiał do dowódcy janczarów.
— Młody Turek pragnie być przyjętym do janczarów, — odpowiedział basza wielkiemu wezyrowi, — przybył tu ze Stambułu, ażeby się odznaczyć na wojnie.
— Zbliż się! — rozkazał Kara Mustafa dając znak młodemu Turkowi.
W fizyognomii przybyłego coś uderzyło wielkiego wezyra. Wydało mu się, że Turek wygląda starzej niż sądzić było można na pierwszy rzut oka, przypatrzywszy mu się jednak bliżej, musiał sobie powiedzieć, że go jeszcze nigdy nie widział i że w jego fizyognomii nie ma nic szczególnie zwracającego uwagę.
Sułtanka Walida starała się pokonać wzburzenie, które nią owładnęło na widok śmiertelnego wroga jej syna, ażeby się nie zdradzić.
Byłaby najchętniej tutaj zaraz w obozie przeszyła pierś jego sztyletem. Ten nędznik poważył się przysłać sułtanowi martwego posłańca. Sułtanka jednak złożyła mu ukłon. Nie dopięła jeszcze swojego celu. Trzeba go było wprzód upewnić, że jest bezpiecznym, ażeby później tem nieomylniej śmierć mu zadać. Nienasycony, okrutny, sięgający po berło Mustafa musiał umrzeć! Śmierć jego była postanowiona! Sułtanka Walida ocali swojego syna!
Była to niebezpieczna chwila.
Gdyby rysy ochotnika do janczarów zwróciły uwagę wielkiego wezyra albo baszy? Twarz ta bez zarostu, o zwiędłych rysach nie przedstawiała jednak nic uderzającego, gdyż Kara Mustafa sam przemówił do baszy, ażeby przyjął młodego Turka.
— Słyszysz! Wspaniały i potężny wielki wezyr czyni ci tę łaskę, że cię przyjmuje, — rzekł basza, — jak się nazywasz? — Murad, syn Mahommeda baszy, — odpowiedziała sułtanka.
— Mohammeda baszy? — zapytał wielki wezyr, — gubernatora Bejrutu, wuja sułtana?
— Tak jest, potężny i wielki baszo, — odpowiedziała sułtanka.
— Przyjm go do swego pułku, — rzekł Kara Mustafa do dowódcy janczarów i pojechał dalej.
Sułtanka w tej chwili rzuciła na niego wzrokiem niepojednanej nienawiści.
Dumny Mustafa nie Widział jednak tego spojrzenia, lecz jechał dalej odbierając pokłony od białych i czarnych żołnierzy.
Gdy jeźdźcy stanowiący jego orszak odjechali, przystąpił do sułtanki młody oficer janczarów, ażeby jej, jako nowemu koledze, wskazać niezajęty jeszcze namiot. Sułtanka poznała tego młodego oficera, ponieważ często