Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/445

Ta strona została przepisana.
447
JAN III SOBIESKI.

z niego jako posłańcy... pokażę wam przejście.
To powiedziawszy, poszedł z Sassą i jej towarzyszami do kościoła, gdzie wszyscy odmówili modlitwę.
Następnie zaprowadził ich do znaj’ dującego się pod kościołem podziemnego korytarza i w głębi jego otworzył wielkie zardzewiałe, żelazne drzwi.
— Oto jest tajemne przejście, — rzekł, wskazując otwór ciemny jak grób, z którego wychodziła odrażająca woń zgnilizny.
Czerwony Sarafan wskazał w głąb i roześmiał się.
— Trzeba zejść kilka schodów na dół, — dodał braciszek, — czy nie potrzebujesz latarni?
Iszym Beli skinął przecząco ręką.
— Bóg niech was prowadzi! — rzekła Sassa.
Sarafan i Tatar pogrążyli się w ciemności.
— Drzwi muszę zamknąć za nimi, księżno pani, — rzekł braciszek do Sassy, — ale pozostanę tutaj i będę czuwał, ażebym mógł usłyszeć, gdyby wrócili. Obawiam się, że nie znajdą wyjścia.
— Są to nasi posłańcy, ostatnia nadzieja uciśnionych, — odpowiedziała Sassa, — będę się modliła, aby zdołali przejść szczęśliwie za linię nieprzyjacielską. Wszystko na tem zależy, ażeby dostali się do książąt i zawezwali ich, bo jeśli nie przybędą na odsiecz, to miasto jest zgubione!
— I ja będę się o to modlił, księżno pani, — rzekł braciszek, — wiem także, jak wielka nędza w mieście. Codziennie biedni i uciśnieni przybywają do nas po jałmużnę. Nędza jednak jest wielka i wkrótce nasz klasztor także nic mieć nie będzie. Ciężkie czasy przechodzimy, dostojna pani.
— Dla tego będę się modliła, aby ci dwaj Wysłańcy mogli’ nam sprowadzić odsiecz, bo jeżeli wkrótce pomoc nie przyjdzie, to wszystko stracone! — zakończyła rozmowę Sassa i opuściła klasztor.

108.
Wyrok wielkiego wezyra.

Kara Mustafa przybył ze swoim or szakiem i namiotami pełnemi wschodniego przepychu pod Wiedeń i objechał miasto dokoła ze swoim sztabem, występując wszędzie jako najwyższy władca.
Rozkazy jego wypełniano bezwarunkowo, a łaskawe jego słowo zachęcało wszystkich do gorliwości.
Z zadowoleniem wielki wezyr patrzył na podwójną linię oblegających. Wiedeń był zupełnie zamknięty, a nieustający huk dział świadczył, że wojska niezmordowanie pracowały, ażeby miasto zmusić do poddania się, oraz gotowe były przyjąć nadciągającego nieprzyjaciela.
Doniesienia o pochodzie i liczbie przeciwników wywołały uśmiech pogar dliwy na twarzy zarozumiałego wezyra. Cóż mogły znaczyć te drobne oddziały wobec jego niezwyciężonej i potężnej armii? Była to ledwie słaba garstka. Kara; Mustafa widział już przed sobą dzień, w którym zatknie chorągiew proroka na wałach zdobytego miasta.
Pojechał do artyleryi, ażeby się przypatrzeć działaniu armat. Wszędzie gdzie się pokazał, żołnierze pozdrawiali go z czołobitnością i podziwem, on bowiem wszystkiem kierował i przyrzekł im niesłychane bogactwa chrześcijańskiego miasta.