nawet za potrzebne wytaczać śledztwa i rozróżniać winnych, od niewinnych. Nieszczęśliwi, którzy wpadli w ich ręce, byli zgubieni.
Kara Mustafa znajdował się właśnie w towarzystwie Allaraby i Jagiellony w swoim namiocie, paląc fajkę i pijąc kawę, gdy przybył do niego basza, ażeby mu oznajmić ujęcie dwóch nmiemanych chłopców.
— Rozkaż ich przyprowadzić, — radziła Jagiellona wielkiemu wezyrowi, — chcę się z nimi rozmówić.
Basza rozkazał przyprowadzić tych dwóch ludzi.
Wkrótce potem wprowadzono dwóch drżących z przestrachu chłopów do wspaniałego namiotu, w którym Kara Mustafa i Jagiellona spoczywali na wspaniałych sofach, a indyjski kapłan, niby domowy strażnik, stał w głębi.
Dwaj bracia byli biedzi i wycieńczeni niedostatkiem.
Padli oni na kolana, załamali ręce i błagali o życie.
Wielki wezyr nie rozumiał ich mowy, ale z ich min i ruchów mógł łatwo domyśleć się, czego chcieli.
Jagiellona zwróciła się do nich.
— Mówicie, że jesteście z tej wioski, — zapytała, — dlaczegóż zbliżaliście się do placówki?
— Patrol nas schwycił, gdyśmy chcieli uciekać, — rzekł jeden z wieśniaków, — i doprowadził do placówki. Ulituj się pani i daruj nam życie! Straciliśmy wszystko, nie mamy już nic. Nasze żony i dzieci porwane albo zabite! Chcemy się ztąd oddalić!
— Zdaje mi się, że oni albo wyszli a miasta albo chcieli się tam dostać, — zaopiniował wielki wezyr, — czy ich kazałeś zrewidować, baszo?
— Nie mieli przy sobie nic, panie, ani żywności, ani pieniędzy, — odpowiedział zapytany.
— Ulitujcie się! — zawołali klęczący wieśniacy, — ulitujcie się nad biednymi! Puśćcie nas! Nic wam nie zrobiliśmy!
— Ale podaliście się w podejrzenie, pamiętajcie o tem, — rzekła Jagiellona, — kto wpadnie w ręce warty, tego się nie oszczędza! Śmierć wasza pewna! Czytam wyrok w oczach wielkiego wezyra!
— Więc wstaw się za nami, pani, skoro nie jesteś Turczynką i znasz nasz język! — błagali wieśniacy.
— Cóżeś postanowił, wielki i potężny baszo? — zapytała Jagiellona wielkiego wezyra.
— Cóż powiada kapłan? — spytał Kara Mustafa patrzącego ponuro Allaraby.
— Należy dać oblężonym odstraszający przykład! — odrzekł kapłan indyjski takim tonem, jak gdyby już posiadał najwyższą władzę, — trzeba oblężonych przestraszyć, ażeby zaniechali oporu i wiedzieli co ich czeka, jeżeli nie poddadzą się dłużej! Każ zabić tych chłopów i głowy ich na tykach zanieść przed miasto!
— Kapłan ma słuszność! — potwierdził wielki wezyr.
I zwróciwszy się do baszy, rzekł:
— Czyń co słyszałeś! Chcę im pokazać, że nie znam łaski, że każdego, kto chce wyjść z miasta lub chce się dostać do niego, czeka niechybnie wyrok śmierci!
Dwaj wieśniacy nie zrozumieli tych słów, ale patrząc na ponurą twarz kapłana, odgadli co ich czekało.
Basza wyprowdaził ich z sali.
— Poznają mnie te psy chrześciańskie! — zawołał zarozumiale Kara Mustafa, pochwalam twe słowa, kapłanie!
Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/454
Ta strona została przepisana.
456
JAN III SOBIESKI.