Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/456

Ta strona została przepisana.
458
JAN III SOBIESKI.

— Tak panie, wola twoja spełniona! Tam w oddaleniu stoją, dwa słupy, widzialne dobrze, z wałów, murów i wież miasta.
Kara Mustafa dosiadł konia. Basza i inni oficerowie towarzyszyli mu.
Pojechali ku fortyfikacyom.
Wkrótce spostrzegli na polu pomiędzy forpocztami a miastem dwa wysokie słupy. Na szczycie ich zatknięto ciała dwóch zamordowanych wieśniaków.
Straszny to był widok, stawiający przed oczy oblężonym niesłychane okrucieństwo oblegających.
Kara Mustafa, szatan w ludzkiej postaci, nieświadome narzędzie Allaraby, patrzył z zadowoleniem na umęczonych.
A oblężeni, którzy z wież patrzyli na to świadectwo tureckiego barbarzyństwa, ponowili przysięgę, że raczej zginą, walcząc na wałach i murach, niżby mieli wpaść w ręce tych potworów, prowadzących wojnę nie jak ludzie, ale jak dzikie, nienasycone krwią bestye.

111.
Nowe niebezpieczeństwa.

Udało się czerwonemu Sarafanowi ze zwykłą mu zręcznością wdrapać się na drzewo i pozostać na niem niepostrzeżenie tak długo, aż Tatarzy uprowadzili Iszyma Beli.
Czekał on jeszcze, nie ruszając się przez czas dość długi i właśnie miał zamiar zsunąć się z drzewa, ażeby pod osłoną nocy puścić się dalej w niebezpieczną drogę, gdy jakiś podejrzany szmer dobiegł do jego uszu.
Gałęzie trzaskały i słychać było chód.
Pozostał zatem na swem drzewie i czekał.
Wkrótce potem przeszedł koło niego patrol. Mógł on dokładnie widzieć żołnierzy. Było ich dziesięciu. Przeszli koło niego, nie spostrzegłszy go. Roześmiał się z nich w duchu.
Gdy żołnierze oddalili się, postanowił zejść z drzewa, nic bowiem nie ruszało się na dole.
Zeszedł szczęśliwie.
Iszyma Beli ani widać, ani słychać nie było.
Czerwony Sarafan nie mógł dłużej czekać na niego. Jeżeli Iszym Beli zdołał się ocalić, to musiał on starać się dostać do Sobieskiego, aby mu zanieść prośbę oblężonych.
Ostrożnie czerwony Sarafan zbliżył się na skraj lasu i pomimo ciemności rozpoznał w niewielkiem oddaleniu obóz tatarski.
Potrzeba było przejść przez ciągnącą się daleko zewnętrzną linię oblegających. Czerwony Sarafan nie łudził się bynajmniej, żeby to było łatwem zadaniem.
Przystąpił jednak z determinacyą do spełnienia zamiaru, do wyszukania Sobieskiego, aby mu powtórzyć słowa Sassy.
Szedł kawałek drogi skrajem lasu, patrzył uważnie na wszystkie strony i spostrzegł wreszcie przed sobą miejsce, które zdawało mu się wolnem od wojsk tureckich.
Właściwie miał zamiar oddalić się od drzew, gdy nagle pomiędzy niemi objawił się ruch i ukazało się kilka postaci.
Byli to Turcy, zajęci wyrąbywaniem lasu, którzy tam na noc pokładli się spać. Jeden z nich obudził się i spostrzegł w niejakiem oddaleniu czerwonego Sarafana. Trącił więc śpiącego o-