Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/462

Ta strona została przepisana.
464
JAN III SOBIESKI.

za nimi lub polegli od kul muszkietowych.
Nie powstrzymało to szturmu, gdyż Kara Mustafa nadsyłał coraz nowe wojska, jak gdyby chciał niemi zapełnić fosy i z trupów utworzyć schody dla dostania się na wały miasta.
Już w kilku miejscach gęsto ściśnione masy przebyły fosy, już tu i owdzie przynoszono drabiny, ażeby po nich wdzierać się na mury, a całe pole było czarne od Turków nacierających jakby pokryte rojem mrówek.
Oblężeni pragnęli działa swoje skie rować na te masy, ale w pośpiechu uczynić tego nie zdołali, trzeba było prze dewszystkiem całą potęgą odpierać wdzierających się na mury.
Obrońcy miasta wszędzie byli do walki gotowi, nie mogli jednak innych stron stolicy pozostawić bez obrony, gdyż tam także mógł nastąpić szturm, byli więc podzieleni i nie mogli nawet wszystkich sił użyć na odparcie ataku.
Dźwięki dzwonów, okrzyki bojowe Turków, rotowy ogień muszkietów, czy niły wrzawę okropną, a w kościołach i domach klęczeli, śpiewali i modlili się starcy i dzieci. Oni tylko nie mogli brać udziału w obronie, oni i chorzy, bo kobiety nawet pospieszyły na wały, aby walczącym podawać amunicyę lub inne oddawać usługi.
Okropna ciżba zrobiła się pod mułami i wałami. Szturm przybierał więk sze rozmiary niż którykolwiek z poprze dnich. Góra trupów utworzyła się za wałami i rosła z każdą chwilą, gdyż od ciosów i kul dzielnych obrońców Wiednia coraz więcej padało Turków.
Kara Mustafa wysyłał jednak coraz nowe pułki na pomoc przerzedzonym przez walkę. Nadciągały co chwila nowe kolumny, co chwila nowi wojownicy tureccy wdzierali się na drabiny i z rozpłataną czaszką lub przeszytą pier sią spadali na dół.
Słaba garstka obrońców zaczęła już tracić siły, gdyż za wiele miała do czynienia, a nadto byli to ludzie wycieńczeni niedostatkiem, nie mający nawet czem opędzić głodu.
Gdyby napływ Turków na wały pozostał ciągle tak szybkim, dzielni obrońcy musieliby nakoniec paść ze znużenia.
— Odwagi, ludzie! — brzmiał głos hrabiego Stahremberga w najniebezpieczniejszem miejscu, — odwagi! nie upadajcie! Jeszcze nic nie stracone! Odeprzyjcie chciwych łupu wrogów, nie ustawajcie! W waszych rękach są losy Wiednia, życie żon waszych i dzieci! Pomoc jest blizko, książę Lotaryngski może nadciągnąć lada chwila, król polski przybędzie i uderzy na Turków! Tyl ko teraz, przez Boga żywego, trzymajcie się!
Słowa hrabiego, który brał sam udział w walce i wszystkim przodował najszlachetniejszym przykładem, nie pozostały bez wpływu! Raz jeszcze znużeni z głośnym okrzykiem i słowami mo dlitwy pochwycili za oręż i bronili dzielnie murów i wałów.
Nareszcie zaczęło świtać.
Strata Turków podczas nocy była tak ogromną, że gdy zaczęło szarzeć, sami oficerowie zadrżeli i nie mogli powstrzymać cofających się pułków.
Z warowni miejskich rozpoczęła się kanonada i kule teraz trafiały doskonale uchodzących w popłochu Turków.
Stała się rzecz trudna do uwierzenia! Mała garstka obrońców tym razem pokonała znowu dziesięćkroć większą siłę nieprzyjaciela, którzy pod murami i wałami utracili tysiące swoich.