Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/465

Ta strona została przepisana.
467
JAN III SOBIESKI.

— Ja, najjaśniejszy panie, twoja matka, w ten sposób upokorzona, wracam do ciebie! — odpowiedziała sułtanka, wychodząc z klatki.
— Kto cię kazał zamknąć do klatki i tu przywieźć? — zapytał sułtan drżącym głosem.
— Kara Mustafa, twój wielki wezyr, syn spahisa, wszechwładny wódz twoich wojsk.
— Na to się odważył! to mi uczynił! Na tron moich przodków, przepełniła się jego miara, — rzekł sułtan w najwyższym gniewie.
— Wybacz mi, że ci nie przynoszę jego głowy, sułtanie. Miałam zamiar zabić twojego wroga, zdradzieckiego i niewiernego sługę, — mówiła sułtanka matka, — zasłużył on na śmierć nie raz, ale sto razy, żądam zatem, abyś siebie i świat uwolnił od tego potwora, który mnie tym powozem do ciebie odesłał!
Sułtan był tak rozgniewany, że nadchodzącym eunuchom rozkazał zabić konie zdradzieckiego wezyra, które ciągnęły sułtankę. Nie chciał widzieć u siebie tych koni. Sułtanka Walida bardzo słusznie uczyniła, że odprawiła eunuchów i sługę serajową, byliby bowiem niezawodnie śmierć ponieśli, gdy by sułtan ujrzał ich w tej chwili.
Niewolnicy rzucili się na biedne ko nie i poprzeszywali ich piersie swoimi krótkimi mieczami. Następnie rozbili klatkę, a tymczasem sułtan ze swoją matką udał się do swych pokoi w kiosku.
Tutaj we wspaniale oświetlonych pokojach czekały już na sułtankę niewolnice i ochmistrzyni haremu.
Sułtanka pozdrowiła je i odprawiła, pragnąc sama zostać z sułtanem.
— Najjaśniejszy panie, — rzekła stłumionym głosem, przystępując do niego, — najjaśniejszy panie... jesteśmy sami... przebacz mi łaskawie moje słowa. Jesteś zgubiony, jeśli nie będziesz działał szybko! Kara Mustafa ma zamiar ogłosić się sułtanem, gdy zdobędzie wielkie chrześcijańskie miasto!
— Tego nie uczyni sułtanko! — rzekł Mohammed.
— Jakże stąd dosiężesz tego potwora, który czyha na twoje życie i mnie tu przysłał, ażeby cię upokorzyć!
— Zdepczę go, sułtanko!
— Byle cię tylko nie uprzedził, by4e cię tylko nie zaskoczyli jego najemni mordercy! — mówiła sułtanka dalej, — ja będę dniem i nocą czuwała nad tobą, ale któż cię ocali przed bronią skrytobójców? Będę ci codzień przypominała: Sułtanie, zabił Kara Mustafę, twojego niewiernego sługę! A gdy mnie wysłuchasz, wtedy będzie dla mnie dzień radosny, gdyż teraz trawi mnie troska o ciebie i o twe życie!
— Wyrok na niego zapadł, sułtanko! Krew jego zmyje tę niesłychaną zbrodnię, której się dopuścił! Należy jednak działać rozważnie. Dopiero gdy się losy Wiednia rozstrzygną, mogą się rozstrzygnąć i jego losy, a to ze względu na janczarów.
— Przyznaję ci słuszność, sułtanie, janczary są przywiązani do Kara Mufy, który jest dla nich szczodrym i łaskawym, ale sądzę, że potępią go i odwrócą się od niego, jeżeli nie zdoła dotrzymać swego przyrzeczenia, że zbiorą bogate łupy w chrześcijańskiem mieście! Jak mi donieśli dwaj dymisyonowani baszowie, którzy mnie dogonili już blizko Stambułu i chcieli uwolnić, Kara Mustafa zatrzymał w swoim obozie czerwonega Sarafana, widmo wojny i przez to przyszło pod Wiedniem do ciężkiej porażki.
— Którzy to baszowie? — zapytał?