Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/478

Ta strona została przepisana.
480
JAN III SOBIESKI.

— Chcesz go ocalić1? Jakim sposobem?
— Musimy pojechać do wielkiego.wezyra, prosić żeby go uwolnił!
Książę oburzył się.
— To niemożebne! — zawołał, — nie mów mi o niczem podobnem.
— Ale, mój małżonku, ten nieszczęśliwy zginie, jeżego nie ocalimy, — mówiła Sassa ze łzami w oczach, — biedny Sarafan zginie, a to ja go wysłałam.
— Nie myślę się mięszać w takie sprawy za nic w świecie, Sasso! To jest moja ostateczna decyzya. Zresztą niepodobna z wielkim wezyrem wchodzić w układy.
— Gdy idzie o ocalenie człowieka, nic nie jest niepodobnem, mój małżonku. Udamy się z białą chorągwią do Turków i zażądamy wydania jeńca.
— To niepodobna! Uwolnij mnie od podobnych propozycyi. Nie chcę z tem mieć nic do czynienia. Ani słowa więcej Sasso! Znasz mnie. Nie pobudzaj mnie do gniewu!
Twarz księżnej przybrała tęskny, bolesny wyraz. Znała ona księcia. Jej prośby na nic przydać się nie mogły w tej chwili.
Spuściła oczy i smutna wyszła z pokoju.
W przyległym salonie stanęła. Przypomniał jej się jeszcze jeden dobry sposób wywarcia wpływu na księcia i zmiękczenia go. Myśl ta dodała jej nowej odwagi.
— Musisz ocalić czerwonego Sarafana, jeżeli jeszcze nie zapóźno!
Słowa te ciągle miała na myśli. Zaczęła drżącym, cichym głosem śpiewać jedną ze swych piosnek. Dźwięki jej rozlewały się po pokoju i dochodziły do księcia żałosną skargą. Służba wiedziała o tem, że księżna, ilekroć nie mogła ułagodzić swego małżonka, śpiewała piosnkę o skowronku tę samą, którą książę słyszał wówczas, gdy ją ujrzał po raz pierwszy. To też wszyscy milkli, gdy zaczynała śpiewać, gdy miękkie a dźwięczne tony rozlewały się po pałacu. Wszyscy słuchali.
Książę stał także i słuchał. Wpływ pieśni nie zawiódł. Gniew jego uspokoił się, łagodne uczucia znalazły przystęp do jego duszy.
Śpiewała tak pięknie, tak miękko, tak przejmująco. Pieśń jej była błagalną prośbą za czerwonym Sarafanem.
Książę pocichu otworzył drzwi.
Sassa spostrzegła go i z otwartemi ramionami pobiegła do niego. Łzy perliły się w jej oczach.
— Tobie zawdzięczam wszystko; mój małżonku, — tyłeś uczynił dla bied nej niewolnicy z Sziras! A teraz nie chcesz nic uczynić dla tego nieszczęśliwego, który jęczy w szponach tureckich.
— Zwyciężyłaś mnie, Sasso! Spełnię twą prośbę, — odrzekł książę.
— O dzięki ci za to dobrodziejstwo, jakie mi czynisz! — cieszyła się Sassa, — ocalimy nieszczęśliwego! Jeszcze może nie zapóźno.
W godzinę później otworzono jedną z bram miasta i wyjechał z niej powóz.
W powozie siedziała Sassa i książę.
Trzech jeźdźców jechało naprzód. Jeden z nich trzymał białą chorągiew.
Mały ten orszak zbliżał się do przekopów oblegających.
Nie strzelano do niego.
Czy czerwony Sarafan żył jeszcze? To pytanie zajmowało siedzącą obok poważnego księcia Sassę.