Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/491

Ta strona została przepisana.
493
JAN III SOBIESKI.

Wskutek tego Assad dla ochrony ukrytych skarbów musiał pozostać przy Solimanie. Kazał on broń ze skrzynek i tłomoków wyładować i rozłożyć na odpowiedniem miejscu w przekopie przestrzegać, żeby niewolnicy nie spostrzegli ukrytych na dnie skrzyń drogich kamieni i złota.
Nabywcy tłoczyli się do rozłożonej na pokaz broni i oglądali ją, targowali się o szable i noże. Soliman i Assad mieli bardzo wiele zajęcia na odpowiadanie wszystkim.
Większą część broni rozkupiono prędko i wkrótce, tylko bardzo mały zapas pozostał.
Ponieważ ciągle przybywali nowi nabywcy, powstało zatem wkrótce niezadowolenie, że nie było większego zapasu broni. Żołnierze musieli odchodzić z niczem, gdyż handlarzom armeńskim pozostało tylko kilka sztuk, które nie znalazły amatora.
Powoli uspokoiło się w przekropie.
Assad i Soliman pozostawili jeszcze pozostałe sztuki do oglądania. Było to dla nich rzeczą podrzędną, zabrali jednak znaczną sumę.
Nadeszła chwila działania.
Soliman pozostał w przekopie przy nierozprzedanej broni i skrzyniach. Assad zaś udał się do wspólnego namiotu indyjskiego kapłana.
Timur, służący Allaraby, wyszedł naprzeciw armeńskiego handlarza i spojrzał nań badawczo, ze zdziwieniem.
— Zaprowadź mnie do swego pana, — rzekł Assad, — przynoszę mu ważną wiadomość z dalekiego wschodu.
To mówiąc Assad, dał Timurowi pięknie wyrobiony sztylet.
Oczy Timura błysnęły. Wziął broń do ręki i przypatrywał się jej z zadowoleniem.
— Daruję ci ten sztylet, — rzekł Assad.
Timur został tym sposobem pozyskany dla Armeńczyka. Poszedł do pokoju swego pana, i powrócił natychmiast, ażeby wprowadzić doń Assada.
Allaraba w białej sukni siedział na kosztowwnym dywanie i patrzył na wchodzącego chytrym, przenikliwym wzrokiem.
— Kto jesteś i co masz donieść? — zapytał.
— Słowa moje są przeznaczone tylko dla twoich uszu, — odrzekł Assad.
Alaraba gestem rozkazał Timurbwi oddalić się.
— Jesteśmy sami Armeńczyku, — rzekł po jego odejściu.
— Czy nikogo podsłuchującego nie ma w bliskości?
— Doniesienie twoje musi być ważne lub niebezpieczne, inaczej nie zadawałbyś mi tego pytania, — odpowiedział Allaraba, ciekawy jestem co mi po wiesz, mów bez wahania, Armeńczyku, nikt nas tu nie słucha i nie przeszkadza nam. Cokolwiek byś powiedział, nikt oprócz mnie słyszeć nie będzie.
— Przybywam do ciebie z polecenia pewnego baszy, którego nazwisko później ci wymienię, kapłanie, — zaczął Assad, — basza ten przysyła mnie do ciebie z zapytaniem.
— Jakież to pytanie?
— Czyś przywiązany sercam do wielkiego wezyra, Kara Mustafy?
Allaraba spojrzał na Assada. Oczy jego zapałały. Domyślił się, że szło tu rzeczywiście o rzecz ważną. Czarnobroda twarz jego wyrażała zaciekawienie.
— Co znaczy to pytanie, Armeńczyku? — zapytał.
— Decyduje ono o wszystkiem, kapłanie! — mówił Assad dalej — jeżeliś