Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/503

Ta strona została przepisana.
505
JAN III SOBIESKI.

ło do bronienia czerwonego Sarafana, tajemne jakieś rzeczy dzieją się w obozie. Udało się może niewolnicy Sassie pozyskać go skarbami księcia Aminowa. W takim razie jest zdrajcą, a zdrajca na śmierć zasłużył.
— Być może, że ma jakie własne projekta względem czerwonego Sarafana, — rzekł Pac.
Bądź co bądź nie dostanie go! — zawołała Jagiellona stanowczo.
— Mam tylko jedną prośbę: nie po suwaj się pani zadaleko, — rzekł kanclerz, — nie potrzeba nic postanawiać ani działać w gniewie.
— Trzeba się upewnić, kanclerzu. Nie lękaj się, nie posunę się zadaleko.
— Znam twą roztropność wojewodzino. Często mieliśmy sposobność ją podziwiać. Ale nie ufam temu indyjskie mu kapłanowi. Mógłby wyjść zwycięsko, a wówczas żałowalibyśmy zbytecznego pośpiechu.
— Nie lękaj się — uśmiechnęła się zimno Jagiellona, — czuję, że mogę się z nim zmierzyć.
— Chcesz więc pani iść do niego? o tej porze? — zapytał Pac.
— Taka moja wola, kanclerzu.
— Nie wyjdzie to na dobre, pani. Posłuchaj mojej rady, pani, i nie doprowadź do jawnego zerwania, — prosił Pac.
Kanclerz chociaż niechętnie poddał się woli Jagiellony. Widział, że nie zdoła zmienić jej postanowienia.
Opuściła wraz z nim namiot i poszła do namiotu kapłana.
Przed namiotem pożegnała się z Pacem i weszła sama do Allaraby.
Timur z uszanowaniem wyszedł do niej.
— Zaprowadź mnie do swego pana! — rozkazała.
W namiocie ciemności wieczoru rozpraszały lampy i pochodnie.
Allaraba przyjął wojewodzinę w pokoju, którego ściany były jak gdyby wysadzane drogiemi kamieniami. Na środku tego pokoju na wyżłobionej pod stawie marmurowej, wyglądający jak czworokątny kamień ofiarny palił się płomień, rzucający tajemnicze światło.
Kapłan wyglądał jak widmo w tym bladym blasku padającym na jego postać i twarz bladą.
Jagiellona weszła.
— Mam z tobą pomówić, — rzekła wyniosłym tonem, jakkolwiek wchodząc do namiotu nie mogła się oprzeć pewnemu przejmującemu wrażeniu, — zdaje mi się, żeś mnie się spodziewał, kapłanie. Po tem coś zrobił, moje odwiedziny są naturalne.
Wizyta twoja, pani, jest mi zawsze przyjemną, — odpowiedział zimno Allaraba pragnę usłyszeć co cię sprowadza.
— Potrzeba, kapłanie, ażebyśmy wiedzieli, jaki jest nasz wzajemny stosunek! — rzekła Jagiellona bez ogródek, — znasz mnie, lubię jasność. Pragnę wiedzieć co mam sądzić o tobie.
— Czy jestem w jakim stosunku służebnym? — zapytał kapłan.
— Służymy wspólnej sprawie, kapłanie! Czy chciałbyś ją porzucić?
— Ja chodzę swojemi własnemi drogami, wojewodzino!
— Nie mówiłeś tak dawniej, gdy ci szło o to, aby mnie pozyskać dla swoich planów.
— Com mówił dawniej odnosiło się do dawniejszego czasu, co mówię teraz, do teraźniejszego się odnosi, wojewodzino.
— To znaczy, że jesteś zmienny i stosujesz się do chwili kapłanie. Czym się omyliła, czy nie? Czy możemy liczyć