Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/510

Ta strona została przepisana.
512
JAN III SOBIESKI.

Allaraba o tej porze wyszedł ze swego wielkiego namiotu.
Miał na sobie biały kaftan i biały złotem przetykany turban.
Wyszedłszy stał przez chwilę oglądając się na wszystkie strony.
Nikogo widać nie było.
Uszedłszy kawałek drogi, znalazł się w pobliżu namiotu kanclerza Paca.
W chwili, gdy przechodził, kanclerz wyszedł od siebie.
— Dokąd tak późno, kapłanie? — zapytał kanclerz.
Allarabę rozgniewało to niespodziewane spotkanie.
— Dokąd kanclerz idzie tak późno? — zapytał i on także.
— Idę do przednich straży dowiedzieć się czy wojewodzina nie powraca, — odpowiedział Pac, — wiadomo ci zapewne, że wyjechała w pogoń za czerwonym Sarafanem.
— Każdy ma swoje zamiary i plany, — zakończył Allaraba mowę, — kanclerz ma swoje i kapłan może mieć swoje!
— A zatem powodzenia i dobrej nocy, — odrzekł Pac.
Rozstali się, ale podejrzewali się wzajemnie.
Pac przypuszczał, że Allaraba trzy ma czerwonego Sarafana w ukryciu i teraz właśnie zamierza go uwolnić, kapłan zaś sądził, że Pac pragnie go śledzić.
Nie poszedł zatem prosto do namiotu dwóch Armeńczyków, lecz wszedł do jednego z przekopów i doszedłszy do miejsca, w którem przekop załamywał się, ukrył się przy jednej z jego ścian.
Nie mylił się.
Wkrótce dały się słyszeć kroki.
Kanclerz Pac śledził go.
Tu jednak w dosyć ciemnym przekopie widocznie zgubił ślad jego, gdyż poszedł dalej i znikł w dalszym załomie.
Z tej chwili skorzystał Allaraba, aby uniknąć podpatrywania kanclerza.
Pospieszył napowrót po miękkim piasku, który tłumił jego kroki i wkrótce dostał się do innej części okopów, w której w tej chwili nie było nikogo.
Kanclerz Pac, straciwszy ślad kapłana, błądził jeszcze czas jakiś, nareszcie zaprzestał poszukiwań.
Allaraba udał się do namiotu Armeńczyków, oglądając się przezornie.
Nikt za nim nie szedł. Kanclerza widać ani słychać nie było.
Księżyc świecił jasno, a w jego blasku postać indyjskiego kapłana szczególne czyniła wrażenie. Wyglądał w nocy jak widmo. Wiatr powiewał jego białym kaftanem.
Nagle stanęła przed nim niewidzial na aż do tej chwili postać.
Allaraba cofnął się, niechętny i nachmurzony. Przyszedł mu na myśl kanclerz.
Za chwlę jednak poznał przystępującego doń Armeńczyka.
— Czekałeś na mnie? — zapytał.
— Drogą jest dla mnie ta chwila! — odpowiedział Assad, — przyszedłem aby cię zaprowadzić do naszego namiotu.
— Czy będziemy w nim sami?
— Nikt nam nie przeszkodzi! Mój towarzysz czuwa nad namiotem, a niewolnicy nie wpuszczą nikogo obcego.
Allaraba wszedł z Armeńczykiem do namiotu oświetlonego światłem księżyca.
— Siadaj kapłanie, — rzekł Assad uprzejmie, wskazując na wspaniały dywan rozesłany na środku namiotu.