Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/524

Ta strona została przepisana.
526
JAN III SOBIESKI.

dnak wiele, przywykł do nędzy i wstrzemięźliwości.
Tymczasem Jan Sobieski wydał rozkaz do wymarszu.
W tem gdy król połączył się z Sieniawskim, wojewodą wołyńskim, przybył do obozu książę Lotaryngski i zastał wojsko na wychodnem.
Książę, któremu król pokazał wojsko, był z jego postawy zadowolony.
W godzinę później nadciągnął książę Waldeck, ażeby połączyć się z królem. Widząc, że wszystko do wymarszu gotowe, wydał natychmiast rozkaz swoim, ażeby przyspieszyli pochód.
Książę Lotaryngski obiadował tymczasem z królem, który takie upodobanie znalazł w jego towarzystwie, że się dopiero w nocy z nim rozstał.
Naczelne dowództwo sił połączonych objął król.
Gdy pochód się rozpoczął, nadciągnęli inni sprzymierzeńcy i zebrało się razem 70,000 ludzi. W tej liczbie było 18,000 Polaków, 11,000 Sasów, 12,000 Bawarów, 9,000 Frakonów i Szwabów i przeszło 20,000 cesarskich, oraz wielka liczba ochotników, którzy jednak, jak świadczą współczesne opisy, byli raczej przeszkodą niż pomocą.
Po połączeniu się wojsk, kapucyn Marek Avianus, którego papież Innocenty XI umyślnie wysłał, odprawił mszą i rozdawał Komunię.
Wiadomość, że cesarz sam przybędzie, potwierdziła się wkrótce, co uspokoiło króla polskiego, który obawiał się, ażeby cesarz nie udał się inną drogą i nie wpadł w ręce Tatarów.
Tegoż dnia odbyto wielką naradę wojenną. Jeszcze niezgodzono się, jaką iść drogą, gdy król rozkazał piechocie wyruszyć naprzód i kawaleryi torować drogę.
Ustawiono wojsko w szyku bojowym w tym samym prawie jak następnie walczyło. Nastąpił marsz. Sobieski naglił do pośpiechu, mówiąc:
— Nie ma czasu do stracenia, miasto jest w ostateczności, musimy mu śpieszyć na odsiecz.
Że król był naczelnym dowódcą, dowodzi najlepiej okoliczność, że książę Lotaryngski i inni od niego otrzymywali hasła.
Po drodze powiększała się armia napływem książąt z wszystkich stron Europy, nadaremnie jednak spodziewa! się król kozaków, których usługi w drapaniu się na góry i chwytaniu zbiegów wysoko cenił. Tylko wojewoda wołyński miał ich 150 z sobą.
Wkrótce jednak zaczęły nadchodzić niepomyślne wieści i przyśpieszyły jeszcze pochód wojska. Zaczęło brakować prowiantu dla ludzi i koni, ponieważ spustoszona okolica nie mogła go dostarczyć, a bagaże znajdowały się zbyt daleko.
Powoli zbliżono się do Kahlenbergu.
Następnej nocy król, książę i inni dowódcy udali się dla zrekognoskowania góry aż do kaplicy św. Leopolda, nie napotkawszy nieprzyjaciela.
Z Kahlenbergu spostrzegł król, który spodziewał się łagodnego stoku ku Wiedniowi, tak stromą pochyłość i dziką okolicę, że przekonał się, iż trzeba będzie postępować z największą ostrożnością i powolnością, ponieważ był pewnym, że nieprzyjaciel będzie stawiał pochodowi największe trudności i że już za parę dni przyjść mogło do rozstrzygającej bitwy.
Jednakże z niedbalstwa, jakiem wielki wezyr rozbił swój obóz i z innych błędów nieprzyjaciela, czerpał otuchę zwycięstwa. Relacya czerwonego Sara-