zupełnie pewne, gdyż wódka uderzyła mu do głowy. Odurzenie jednak, w jakim się znajdował, utwierdzało tylko napół zbydlęciałego człowieka w postanowieniu zastrzelenia tego, kto się pierwszy przybliży.
Nagle wydało mu się, że w chwili milczenia grzmotu usłyszał odgłos kroków zbliżającej się osoby. Słaby szmer wystarczył pijanicy. Podniósł on muszkiet i nie mogąc poznać idącej osoby, zamierzył wystrzelić do niej, pewny, że nie może to być kto inny, tylko wskazany mu rycerz.
Stał tak przez chwilę nieporuszony.
Wydało mu się, że ujrzał jakiś cień posuwający się gościńcem.
Wycelował.
W tej samej chwili rozległ się wystrzał.
Proch zapalony błysnął jasno.
Hukowi wystrzału, który głośnem echem rozległ się w lesie, towarzyszył odgłos grzmotu. Prawie jednocześnie z wystrzałem rozległ się straszny krzyk w powietrzu.
Krzyk ten przerażający na chwilę sparaliżował napół pijanego Szymona.
Wkrótce jednak gajowy skrzywił twarz w uśmiech zadowolenia.
— Trafiłem go, — szepnął, — niech sobie poleży do jutra! Nogi nie bardzo mi służą. Najlepiej zrobię idąc spać.
I niemogąc dłużej pokonywać działania wódki, nie troszcąc się więcej o swą ofiarę, rzucił się nieopodal na wilgotny mech i usnął obojętny na burzę, która uciszyła się powoli...
Silny oddział wojska polskiego stał w blizkości rzeki Bugu, rozłożony obozem, ażeby w każdej chwili odeprzeć można napad Szwedów, których znaczne siły znajdowały się w niewielkiej odległości.
Zawartem było wprawdzie zawieI szenie broni, ale strony wojujące nie zdawały się dowierzać sobie wzajemnie, a ta nieufność była powodem, że obie były ciągle w pogotowiu rzucić się na siebie.
Naczelnym wodzem polskiego oddziału był wojewoda Wiśniowiecki. Do niego udał się Marek, brat Jana Sobieskiego, po nadaremnem poszukiwaniu w ciągu drogi śladów mordercy swego ojca.
Pewnego dnia, gdy słońce pochyliło się ku zachodowi, Marek Sobieski stał przed swoim namiotem. W tej chwili przybył do obozu jeździec, który zapytawszy się o niego podjechał wprost ku niemu.
Teraz dopiero Marek poznał swego brata Jana i pośpieszył z radością naprzeciw niemu.
Jan zeskoczył z konia i w chwilę potem dwaj bracia padli sobie w objęcia.
— Spodziewałem się ciebie, — zawołał Marek, — wiedziałem bowiem, że się tutaj spotkamy! Chodź do tego namiotu, i opowiesz mi, czy szczęśliwszy byłeś odemnie.
Dwaj młodzieńcy udali się do namiotu i usiedli na krzesłach obozowych stojących przy stole utworzonym z pnia ściętego drzewa.
Marek kazał podać butelkę wina, nalał kieliszki i trąciwszy się z bratem