Tą nadzieją przejęta, Sassa zwracająca uwagę na każdy odgłos, jechała pośród nocy. Pragnęła przybyć do króla polskiego o ile podobna było najprędzej.
Z łatwym do pojęcia niepokojem sułtanka Walida w Konstantynopolu oczekiwała rezultatu misyi dwóch wysłanych baszów, na których sułtan także tak polegał, że codziennie dopytywał się, czy Assad i Soliman basza jeszcze nie przybyli.
Codzień jednakże otrzymywał sułtan tę samą przeczącą odpowiedź.
Postanowienie pozbycia się przez Allarabę niewiernego i niebezpiecznego wielkiego wezyra, było jak sułtan sądził bardzo zręczne i sułtanka matka także liczyła na to, iż dwaj armeńscy handlarze dokonają swojego dzieła.
Pewnego dnia jednakże przybyli do pierwszej bramy seraju słudzy obu baszów czyli handlarzy z ich końmi.
Gdy oznajmili urzędnikowi pałacowemu, że przybywają z wielkiego obozu, zaprowadził ich do jednego pokoju, kazał im czekać i udał się natychmiast do sułtanki Walidy z doniesieniem, że dwaj czarni niewolnicy przybyli do pałacu z obozu.
— Czyi to niewolnicy? — zapytała sułtanka.
— Dwóch Armeńczyków handlujących bronią, — odpowiedział urzędnik pałacowy.
— Przyprowadź ich do mnie! — rozkazała sułtanka matka.
Z niecierpliwością pospieszyła do sułtana i oznajmiła mu radosną wieść, że posłańcy wysłanych baszów przybyli z zawiadomieniem.
Sułtana także ucieszyła ta wiadomość, a ponieważ pragnął ją jak najprędzej usłyszeć, udał się z sułtanką matką do pokoju przyległego do tego, w którym miała ona przyjąć dwóch niewolników. Mógł tam niewidziany słyszeć wszystko.
Czarni słudzy wszedłszy padli na twarz przed sułtanką.
— Jesteście niewolnikami dwóch armeńskich handlarzy broni? — zapytała sułtanka Walida.
— Tak, pani, udaliśmy się z handla rzami do wielkiego obozu, — odpowiedzieli czarni słudzy.
— Czy wasi panowie przysyłają was z wiadomością?
— Przynosimy złą wiadomość, pani! Nasi panowie nie mogą nam już dawać żadnych poleceń.
— Co się stało? Mówcie!...
— Uciekliśmy i przybyliśmy tu szczęśliwie, ażeby przynieść wiadomość o strasznem nieszczęściu, które dotknęło naszych panów. Ściągnęli oni na siebie gniew wielkiego wezyra i zostali aresztowani.
Sułtanka Walida drgnęła, domyślając się, że dwóch baszów poznać musiano.
— Aresztowani? — zapytała.
— Razem z indyjskim kapłanem, do namiotu, do którego udali się w nocy. My czekaliśmy opodal z końmi.
Razem z indyjskim kapłanem! Słowa te tłumaczyły sułtance matce wszystko. I ten zamiar nie powiódł się!
— I cóż się stało dalej?
— Wielki wezyr kazał ich i kapłana rzucić dzikim zwierzętom, pani, tak nam opowiadali Tatarzy.
— Więc nie żyją?