Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/563

Ta strona została przepisana.
565
JAN III SOBIESKI.

uderzyli na Polaków z boku, tak, że ich kawalerya, wyborowa część całego wojska, zagrożoną była rozbiciem.
W tej niebezpiecznej chwili przyzwał król donośnym głosem Niemców pieszych, których cztery pułki dodano mu już przy wchodzeniu na Kahlenberg. Pośpieszyli oni na pomoc Polakom i nietylko wytrzymali trzykrotny atak turecki, lecz łącznie z Polakami zła mali szyki nieprzyjaciela i zdobywszy pagórek, leżący przed obozem, a obstawiony działami, odparli go prawie do samego obozu.
Środek wojsk sprzymierzonych pod wodzą księcia Waldeck, nie biorąc bezpośrednio udziału w walce, postępował tymczasem naprzód równolegle z posuwaniem się obu skrzydeł. Gdy prawe skrzydło zostało zaatakowane i zdawało się chwiać, odmówić książę znowu swojej pomocy. Wreszcie zdecydował się posłać Polakom kilka kompanii Bawarów i cesarskich. Pewnem jest, że w chwili, gdy nieprzyjaciel zaczął się chwiać, cała jazda udała się na prawe skrzydło do Jana Sobieskiego, który wszystkim dawał świetny przykład, tak, że książę Waldeck z elektorem bawarskim i innymi książętami winszowali mu zwycięstwa, które on sam odniósł.
Gdy książę Lotaryngski ze zdobytego przez Sasów wzgórza ujrzał uciekającego na prawem skrzydle nieprzyjaciela, zapytał saskiego feld-marszałka, Golza, czy należy poprzestać na osiągniętych korzyściach, czy też posuwać się dalej.
Golz na to odpowiedział:
— Początek jest zbyt dobry, żeby już przestawać, a ja jestem stary i słaby, chciałbym więc jeszcze dzisiaj wygodnie przespać się w Wiedniu.
Po tej odpowiedzi książę kazał woj skom swoim iść naprzód.
Turcy odparci aż do swego obozu, zatrzymali się, aby stawić czoło atakowi chrześcian, i z sześciu armat polowych, rozstawionych po lewej stronie, razili ogniem. Jednocześnie wielki wezyr kazał rozwinąć zieloną chorągiew Proroka i wezwać wszystkich wiernych, aby się gromadzili koło tego znaku, mającego rozbudzić ich fanatyzm.
Ten nieraz doświadczony środek ożywiania upadającej odwagi zdawał się i teraz skutecznym, bo Turcy napływali ze wszystkich stron. Ale Sobieski uderzył na nich ze swoimi jeźdźcami i nawet sfanatyzowani oprzeć mu się nie mogli.
Turków w części wycięto, w części w panicznym popłochu ciekli, ścigani przez polskich jeźdźców tak, że Sasi, gdy weszli na wzgórze, na którem znajdowało się sześć armat, zastali nieprzyjaciela w ucieczce i armaty jak łup pozostawiony, zabrali.
W tym samym prawie czasie, około godziny szóstej wieczorem inne pułki Polaków, które musiały znacznie nadkładać drogi, nadciągnęły do obozu i po krótkiej walce wypędziły z niego Turków.
Wielki wezyr widział, że sprawa jego przegrana, w rozpaczy prosił chana tatarskiego, ażeby usiłował nadać inny obrót walce.
Ale było już zapóźno, gdyż Tatarzy odwrót zaczęli.
Niebezpieczeństwo wzrastało z każdą chwilą tak, że Kara Mustafa z orszakiem musiał także uciekać.
Król Jan Sobieski, zwycięzca, o zachodzie słońca odbył wjazd do obozu tureckiego.
Dziwiąc się jednak, że nieprzyjaciel uszedł tak śpiesznie i obawiając się,