Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/573

Ta strona została przepisana.
575
JAN III SOBIESKI.

brak odwagi. Dowiodę ci jak silną jest moja nienawiść i nie wrócę do ciebie, chyba z wiadomością o śmierci Sobieskiego.
Podczas tej rozmowy oddział uchodzących Turków, spotkał na skraju jakiegoś lasu czerwonego Sarafana, który teraz jeszcze bardziej złowrogie czynił na Turkach wrażenie.
Przesuwał on się chyłkiem i zdawał się nie wiedzieć dokąd się udać. Rozmawiał chrapliwym głosem sam z sobą, śmiał się bezmyślnie i wyglądał jak obłąkany.
Żołnierze nie zaczepiali go. Byli oni przekonani, że klęska, która ich spotkała, była karą za krzywdy czerwonemu Sarafanowi wyrządzone.
Nieszczęśliwy ten człowiek zmienił się bardzo w ostatnich czasach, nie była to jednak zmiana na lepsze. Wskutek doznanych wrażeń, słaby jego umysł zbłąkał się ostatecznie i wśród dzikich obrazów, jakie tworzyła jego wyobraźnia, ukazywała mu się zawsze i wszędzie postać Jagiellony, jego matki, która, gdy był jeszcze dzieckiem, czyhała na jego życie, a teraz poznawszy go, groziła mu śmiercią.
— To ona... tam... czy jej nie widzicie? — pytał stłumionym głosem, wskazując na jakie drzewo lub krzak, — czy nie widziecie tam tej wrzawy? Precz! precz! To przecież moja matka... ha, ha, ha!... powiadają, że to moja matka. Stefan miał o tem wiedzieć i ojciec Porowski... ha, ha, ha!.... moja matka! Chce mnie zabić! Czyha na moje życie. Gdy mnie dostanie, odda mnie katu... ha!... katu!...
Żołnierze tureccy nie zatrzymując go, uciekli dalej.
Sefan nie zwracał na nich uwagi. Był zajęty sobą. Powiął nagle postanowienie, czy też ulegał instynktownemu popędowi.
— Nie odda mnie katu! — mówił śmiejąc się, — przekonam się czy jest mają matką! Matką? I cóż to znaczy? Co mnie to obchodzi? Nim jednak ona każę mnie powiesić, ja ją powieszę... ha, ha, ha! Sefanie, byłbyś głupim psem, gdybyś jej nie uprzedził!
Czerwony Sarafan zwrócił się nagle i puścił się drogą do obozu. Mówił ciągle do siebie wyrazami niezrozumiałemi i bez związku. Miotała nim jakaś niepohamowana wściekłość, jak gdyby był w paroksyzmie szaleństwa. Zgrzytał zębami, zaciskał pięści, przewracał oczyma, które mu krwią nabiegały.
Śmiech jego przykrzejsze jeszcze czynił wrażenie niż kiedykolwiek. Biedny od urodzenia dręczony człowiek, skazany za męczarnie i nędzę, popadł teraz zupełnie w tę straszną chorobę, której zarody wszczepiła w nim niedola w dziecinnych i młodych latach.
Teraz dopiero wschodzić zaczynał demoniczny zasiew Jagiellony i zdawało się, że fatalność chce go obrócić przeciwko niej samej. W duszy czerwonego Sarafana powstało uczucie strasznej, dzikiej, nie zastanawiającej się ślepej zemsty!
Przybył do obozu pośród nocy.
Przybywszy, stanął zdziwiony. Nastąpiła tutaj szczególna zmiana. Co to znaczyło?
Roześmiał się zadowolony.
Polscy jeźdźcy siedzieli na koniach z zapalonemi pochodniami w ręku.
Cały obóz był zajęty i przepełniony, lecz nie tak, jak poprzednio przez Turków.
Czerwony Sarafan widział wprawdzie część bitwy, nie mógł jednak zdać sobie sprawy z jej rezultatu. I teraz jeszcze nie zrozumiał dobrze, że nastąpi-