Chudemi, lecz silnemi jak żelazo palcami pochwycił szyję leżącej na sofie.
Straszny krzyk rozległ się w namiocie.
Skrzywiony i śmiejący się jak waryat czerwony Sarafan dusił wojewodzinę.
Zaczęła się straszna walka.
Jagiellona poznała, że ma do czynienia z szaleńcem.
Chciała się podnieść, odepchnąć go, wyrwać się z jego rąk.
Ale siły waryata były większe od jej sił.
Nie mogła zaczerpnąć powietrza. Stłumiony krzyk z trudnością wydzierał się z jej piersi.
Żołnierze wpadli do namiotu.
Wbiegłszy do przedziału, w którym odbywała się walka, ujrzeli przy bladym blasku księżyca czerwonego Sararana w zapasach z wojewodziną.
Powitał ich śmiech okropny.
Żołnierze przyskoczyli i oderwali obłąkanego od jego ofiary.
Jagiellona w omdleniu leżała na sofie.
Czerwony Sarafan wymówił kilka słów bez związku i wskazał tryumfująco na obumarłą.
Żołnierze wyprowadzili go z namiotu.
Przed namiotem spotkali kapitana Wychowskiego i opowiedzieli mu co zaszło.
Wychowski zwrócił się do czerwonego Sarafana i starał się go uspokoić.
Nie zdawało się to trudnem. Sefan śmiał się bezmyślnie i wstrząsał głową potakująco.
— Puśćcie go! — rozkazał kapitan żołnierzom.
Czerwony Sarafan, gdy go puszczono odszedł spokojnie do obozu, a kapitan udał się do namiotu Jagiellony.
Przyszła ona już do siebie i siedziała na sofie.
— Broń mnie pan przed tym waryatem, — rzekła drżącym jeszcze głosem, — chciał mnie zamordować!
Wychowski słysząc te słowa doznał uczucia, które trudno opisać. Nie tyle przerażał go obłąkany i straszny czyn syna, ile ta matka, która z własnej winy doszła do tego, że się syna swojego lękać musiała.
Wyszedł z namiotu, podwolf wartę i zakazał wpuszczać czerwonego Sarafana.
Tej jeszcze nocy zaraportował królowi co zaszło.
— Niebo jest sprawiedliwe! — rzekł król wzruszony, — straszna i zasłużona kara wisi nad głową tel kobiety!
Kazał przyprowadzić do siebie czerwonego Sarafana.
Daremnie jednak szukano go po obozie.
Dokąd się udał? — niewiadomo.
Kanclerz Pac uczuwszy się znowu bezpiecznym, odłączył się od wojska tureckiego, aby spełnić powzięty zamiar.
Odwrót Turków był zupełny, pobitych ścigano krok za krokiem.
Kara Mustafa jednak nie zaniechał myśli odwetu. Nie należał on do ludzi, których niepowodzenie łamie zupełnie. Pragnął zgromadzić nowe siły i jeszcze raz wyruszyć na Wiedeń i Polskę.