Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/610

Ta strona została przepisana.
612
JAN III SOBIESKI.

ażeby wykonał wyrok! Wybraliście noc dla spełnienia waszego dzieła! W nocy chcecie mnie zamordować!
— Jagiellono Wassalska, wysłuchaj wyroku najwyższego trybunału, — przerwał Czarnowski donośnym głosem, — po dokładnem stwierdzeniu tej winy, zapadł prawny i obowiązujący wyrok, skazujący cię na śmierć z ręki kata. Wyrok ten będzie wykonanym o świcie na podwórzu tego pałacu.
— Nie macie prawa odbierać mi życia, — rzekła Jagiellona drżąc z gniewu, — nie jesteście mymi sędziami!
Syszałaś wyrok.... do rana masz czas wyspowiadać się i oczyścić z grzechów, — mówił Czarnowski dalej, — mistrzu, oddaję ci skazaną!
Kat przystąpił i położył rękę na ramieniu skazanej, która drgnęła i cofnęła się.
— Chcesz się stać narzędziem tych ludzi, którzy pod pozorem prawa chcą mnie zabić — zapytała, patrząc na kata, piorunującym głosem.
— Należysz pani do mnie! — odpowiedział kat.
— Powiedz, że jestem w ręku przemocy, — odpowiedziała Jagiellona, — poddaję się jej. Nie doczekacie tego tryumfu, żebyście mnie widzieli słabą i strwożoną.
Hrabia Czarnowski i dwaj wojewodowie opuścili pokój. Oficer warty i kat poszli za nimi. Tylko zakonnik i służąca pozostali przy skazanej.
Służąca padła na kolana i płacząc zasłoniła twarz rękami.
Spowiednik zbliżył się do skazanej, Jagiellona oddaliła go zimno.
— Nie próbuj mnie zmiękczyć i nakłonić do żalu, ojcze pobożny, — rzekła.
— Przyszedłem modlić się z tobą, moja córko, — rzekł starzec do skazanej, — pomyśl, że masz stanąć przed tronem Boga. Słuchaj mnie i nie zamykaj serca na moje słowa!
Jagiellona odwrócła się. Słowa spowiednika nie czyniły na niej żadnego wrażenia.
Z podwórza dochodziły głuche uderzenia młotów. Kat w ciągu nocy czynił przygotowania do wykonania wyroku.
Dwaj towarzysze mu pomagali wznieść drewniane rusztowanie i pokryć je czarnem suknem.
Kilka stopni prowadziło na szafot, na którym umieszczono pień. Następnie pomocnicy kata przynieśli trumnę trocinami wysłaną.
W ciągu kilku godzin złowroga ta praca została ukończoną. Żołnierze stojący w oddaleniu przypatrywali się lękliwie postępowi roboty.
Nagle na korytarzu prowadzącym na podwórze rozległ się niemiły śmiech. Brzmiał on tak strasznie w nocnej ciszy, że nawet kat na chwilę przerwał romotę i obejrzał się.
Był to śmiech obłąkanego.
Na podwórzu ukazała się pochylona postać czerwonego Sarafana. Przy czerwonem, niepewnem świetle pochodni wyglądał on jeszcze straszniej niż zwykle, zwłaszcza, że ukazał się nagle jak zjawisko piękielne w tem strasznem miejscu.
Zaczął biegać dokoła, śmiejąc się i klaszcząc w ręce. Wskoczył na szafot i wykonywał na nim dziwaczny swój taniec.
Kat i jego pomocnicy nie bronili mu tego. Widok śmiejącego się i tańczącego Sarafana czynił na nich wrażenie.
Jeden z pomocników kata zbliżył się i uderzył go w ramię.
— Co tu robisz, Sarafanie? — zapytał.