Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/614

Ta strona została przepisana.
616
JAN III SOBIESKI.

— Gdybyś mnie nie spotkał w chwi li ucieczki, panie kanclerzu, udaj się sam do mojej wioski. Stamtąd pojedziesz dalej.
Żarnecki pożegnał kanclerza i wyszedł.
Zdawało się wszystko gotowem do ucieczki, Pac zatem czekał niecierpliwie oznaczonej godziny.
Nad wieczorem Żarnecki kazał dać żołnierzom warty zamkowej beczkę wina. Burgrabia wyszedł do nich i gdy się napił, żołnierze także zabrali się do trunku.
Oficer dowodzący strażą, znajdował się w zamku. Obchodził on raz tylko w ciągu nocy rozstawione warty, aby się przekonać, czy są na miejscu.
Wino tak poskutkowało, że po kilku godzinach żołnierze pijani pokładli się po kątach i posnęli.
Plan Żarneckiego blizkim był udania się.
Północ uderzyła.
Nagle rozległ się strzał w blizkości wieży.
— Był to znak dla kanclerza.
Żołnierze, których wino jeszcze z nóg nie zwaliło, wybiegli zobaczyć, kto strzela.
Z niejakiej odległości słychać było głos, jakby wołający o pomoc.
Pod wieżą pozostali tylko pijani, śpiący żołnierze, inni pobiegli za tym głosem.
Decydująca chwila nadeszła.
Kanclerz wyszedł na korytarz ku drzwiom i zbiegł ze schodów.
Na dole w przedsionku paliła się wielka latarnia.
Drzwi przedsionka były otwarte.
Pac chciał już wyjść, gdy spostrzegł leżących w kącie żołnierzy.
Nic oni jednak nie widzieli i nie sły szeli, nie przeszkadzali mu wcale.
Przeszedł przez przedsionek i znikł w ciemnościach nocy.
W niejakiej odległości widać było kilku żołnierzy, którzy czegoś szukali, a potem kłócić się zaczęli.
Nie zajmując się nimi, skręcił Pac koło węgła wieży i zwrócił się zaraz ku ogrodowi zamkowemu, do którego z pod wórza prowadziły drzwi w sztachetach żelaznych.
Żarnecki wszystko dobrze obmyślił. Drzwi te nie były zamknięte. Kanclerz bez przeszkody dostał się do ogrodu, w którym było zupełnie ciemnio.
Znał on ten ogród i nie mógł się w nim zbłąkać.
Tymczasem kłótnia na podwórcu zamkowym pomiędzy żołnierzami wzmagała się i sprowadziła oficera, dowodzącego strażą, który także słyszał wystrzał.
— Precz stąd! — dał się słyszeć głos rozkazujący, — precz stąd! czy nie widzicie, kto jestem!
Żołnierze zawahali się, nie wiedząc, co począć.
Oficer zbliżył się do żołnierzy.
— Co to jest? — zawołał, — co znaczył ten wystrzał?
— Ja strzeliłem, — rzekł mężczyzna, którego żołnierze otoczyli na podwórzu, — ja strzeliłem, bom w ciemności spotkał kogoś, który na trzykrotne wołanie nic mi nie odpowiedział. Kto to był i gdzie się podział, nie wiem.
— To pan, panie Żarnecki, — rzekł oficer, — wybacz pan, że moi żołnierze nie poznali pana.
Żołnierze usunęli się.
Żarnecki zamienił jeszcze kilka słów z oficerem i oddalił się.
W tej chwili z przedsionka czerwonej wieży wybiegł żołnierz z krzykiem:
— Kanclerz uciekł! — zawołał, — drzwi jego pokoju otwarte!