Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/618

Ta strona została przepisana.
620
JAN III SOBIESKI.

sobą, a następnie udał się do owego poblizkiego niezamieszkałego budynku.
Oglądał się na wszystkie strony, spodziewając się znaleźć kanclerza.
Czyżby się ukrył gdzie w głębi starego budynku lub w blizkości?
Niebezpieczeństwo przeminęło, mógł się pokazać, gdyż trzej ścigający go jeźdźcy byli zamknięci, a innych wysłanych w pogoń, jak daleko oko zasięgło widać nie było.
Zbliżywszy się do opuszczonego budynku Żarnecki, zaczął wołać Paca. Nie było jednakże żadnej odpowiedzi.
Wszedł wreszcie do starej, na pół rozwalonej stajni, która znajdowała się na skraju lasu.
— Panie kanclerzu, — zawołał, — możesz wyjść. Nie ma żadnego niebezpieczeństwa!
I teraz nic się nie odezwało.
Było to niepojęte! Gdzież był kanclerz? Nie było wątpliwości, że się tu udał, gdyż Żarnecki wskazał mu to miejsce, jako bezpieczne.
Czyliżby mu się udało jakim sposobem dostać do wnętrza starego budynku?
Żarnecki chciał się o tem upewnić.
Przystąpił do drzwi i kluczem, który miał przy sobie, zaczął je otwierać.
Drzwi rzadko widać były otwierane, bo zamek chodził ciężko, udało mu się jednak po niejakim czasie otworzyć je.
Wszedł do sieni prowadzącej wewnątrz starego budynku. Kurz i pajęczyna pokrywały podłogę, ściany i sufit. Powietrze było duszne i wilgotne.
Potrzeba jednak było dowiedzieć się, gdzie się kanclerz znajdował.

151.
W podziemiu.

Kanclerz Pac był rzeczywiście w kaplicy, gdzie widział go jeden z jeźdźców i ażeby się ukryć przed nimi, wszedł do podziemia, a taflę, przez którą się wchodziło, starannie zamknął za sobą.
Głęboka nieprzenikniona ciemność otaczała go. Powietrze było tak duszne, że zaledwie mógł oddychać. Groziło mu zaduszeniem. W miejscu tem, do którego nigdy nie dostawało się światło i w którem nie było przewiewu, wytworzyły się gazy grożące życiu każdego przychodnia.
Kanclerz jednak musiał uchodzić przed pogonią, która już dostała się do kaplicy.
Macając szukał drogi w tej grobowo ciemnej przestrzeni. Nagle uczuł, że na dole znajdowały się stare napół spruchniałe trumny.
Podziemie było wielkie. Kanclerz Pac szedł dalej i nie znajdował końca. Wiele trumien różnych stało dokoła.
Pac musiał się spieszyć, żeby nie stracić przytomności. Przypuszczał bowiem, że jest jeszcze jakieś drugie wyjście.
Dostał się wreszcie do jakiegoś wąz kiego korytarza, ale już tracił przytomność, nie mógł myśleć i zdecydować się na coś. Przebiegał go dreszcz trwogi i chociaż rękami trzymał się zmurszałych ścian, nie mógł się utrzymać na nogach i upadł, ale upadając wydał głośny krzyk o pomoc, który głucho i strasznie rozległ się w podziemiu.
Leżał na wilgotnej ziemi w korytarzu, nie mając siły zawlec się dalej. Stra szna ciemność która go otaczała, powiększała okropność jego położenia.