Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/619

Ta strona została przepisana.
621
JAN III SOBIESKI.

Czuł, że będzie zgubiony, jeżeli pozostanie dłużej w tem zaraźliwem powietrzu, a nie był jeszcze w stanie podnieść i iść dalej. Nie wiedział zresztą, dokądby doszedł, gdyby mógł pójść. Zmysły jego mieszały się.
Instynkt zachowawczy nie zamarł w nim jednak jeszcze i pod jego wpływem wołał o pomoc.
Zdawało się, że był zgubiony. Gdyby nie zdołał wydostać się z tego miejsca, gdyby godzinę jeszcze tu pozostał, musiałby umrzeć. Jadowite gady zaczęły już otaczać go sennemi widziadłami i fantastycznymi obrazami. Owładnęło nim znużenie i wycieńczenie.
Niepodobna mu było wyzwolić się od tych widziadeł.
W tej chwili wydało mu się, że zbliża się do niego jakaś istota. Jakiego rodzaju ta istota być mogła, nie był w stanie rozpoznać z powodu panującej dokoła ciemności. Nie miał także dość siły, aby czuć wyraźniej przestrach, zawołać, lub też podnieść się.
Czuł tylko, że go dotykała jakaś ręka ludzka i że ręka ta przesunąwszy się po jego ciele, dotknęła jego ręki.
— Chodź! wTstań! — mówił do niego głos jakiś, — ja cię wyprowadzę! Tutaj przecież nie można zostać!
— Kto jesteś? — zapytał Pac, blizki utraty zmysłów.
W ciemności nic widzieć nie było można.
— Wstań! Nie mógłbym cię wynieść, — mówił głos.
Dwie ręce pomagały kanclerzowi podnieść się.
Pac jednak zbyt był słaby, aby się na coś zdecydować.
Usłyszał znowu głos, który mu mówił do ucha:
— Umrzesz jeśli nie pójdziesz! Wstań!
Instynkt zachowawczy obudził resztę jego sił.
Podniósł się.
Czuł, że mu pomagają dwie ręce, że ktoś ciągnie go za sobą
Kto to był? Z wielkim trudem Pac opierał się senności. Otaczały go ciągle widziadła, świecące się postacie, koła ogniste, ciągle brała go chęć położyć się i wypocząć.
Ale ręka ciągnęła go dalej korytarzem, potem po schodach.
Następnie zdawało mu się, że widzi światło dzienne... czuł, że jest ocalony... chwiejąc się szedł po schodach... nie mógł wiedzieć gdzie się znajduje... utracił zmysły i padł z głuchym krzykiem.
Otaczało go jednak czyste powietrze, wydostał się z podziemia, do którego tymczasem weszli trzej jeźdźy jeden po drugim, ze światłami, które zaraz po zejściu na dół gasły.
Głęboka ciemność otaczała ich.
Ponieważ schodzili pojedynczo, żaden nic nie wiedział o innych.
Jeździec, który zeszedł ostatni, wołał poprzednich, ale daremnie czekał odpowiedzi.
Dwaj pierwsi odurzeni miazmatami padli na ziemię, w dwóch różnych miejscach grobowca.
Trzeci czuł także, że się z nim coś dzieje, że go przebiegają dreszcze, nie mógł jednak zdać sobie sprawy co to było. Nie mógł oddychać, coś go dusiło, przytłaczało mu pierś.
Wkrótce usłyszał szmer na górze.
Było to zamknięcie otworu.
Żołnierz jednak nie był już w stanie zrozumieć tego niebezpieczeństwa, które jemu i towarzyszom jego groziło. Czuł tylko rodzaj zdziwienia, że swych