kolegów nie widzi i nie słyszy i instynktownie wołał ich.
Wołanie jego rozlegało się bez echa. Słychać było od czasu do czasu rodzaj westchnienia czy jęku, ale milkło to prędko.
Ostatni jeździec zebrał wszystkie swe siły. Postanowił wyjść z podziemia i szczęśliwym przypadkiem znalazł drogę do schodów.
Poszedł na schody, całem wysileniem odwalił taflę zasłaniającą otwór i ostatkiem sił wszedł do kaplicy.
Tutaj wycieńczony i blady jak trup padł na podłogę.
Czystsze powietrze kaplicy zaczęło go ożywiać powoli i wreszcie obudził się z omdlenia. Jak długo leżał nie mógł sobie wytłómaczyć. W pierwszej chwili zgoła nie wiedział co zaszło. Powoli wró cił do przytomności i podniósł się.
Obejrzał się. Był sam w zamkniętej kaplicy. Nie wiedział co się stało z jego towarzyszami, nie miał jeszcze ani czasu ani chęci szukać ich.
Obejrzawszy się niespokojnie i niecierpliwie, ujrzał otwarte okno.
Zdecydował się szybko. Trzeba było opuścić kaplicę, sprowadzić pomoc, przetrząść całe podziemie i kaplicę, gdyż to co zaszło było zupełnie niepojętem.
Wdrapał się na okno i wyszedł.
Na dworze ściemniało się.
Trzy konie przywiązane stały jeszcze w tem samem miejscu.
Nie tracąc ani chwili czasu jeździec dosiadł swojego konia i galopem puścił się do Warszawy, aby donieść o tym niemiłym wypadku i sprowadzić pomoc.
Noc jednak zapadła i gdy jeździec ujechał kawałek drogi, uczuł się tak zmęczonym, że nie mógł utrzymać się na koniu.
Chęć przespania się choć przez godzinę przemogła wszelkie skrupuły.
Przywiązał konia do drzewa, położył się na trawie i zasnął.
Dwaj inni jeźdźcy nie zdołali wydobyć się z podziemia.
Ponieważ schodzili pojedynczo, nie znaleźli się z sobą, nie znaleźli ani kanclerza, ani wyjścia z podziemia.
Podziemie było obszerne, pełne starych trumien i kończyło się korytarzem prowadzącym do opuszczonego budynku.
Do tego korytarza dwaj jeźdźcy nie dostali się, tylko błądzili po podziemiu, potykając się tu i owdzie o trumny.
Przerażenie przyśpieszało jeszcze wpływ zepsutego powietrza.
Pierwszy padł ten, który zszedł pierwszy na dół. Nie wydał on najmniej szego krzyku, tylko usiłował odetchnąć i zaczołgać się dalej, ale wkrótce kurczowe jego ruchy zaczęły słabnąć i w końcu zupełnie ustały.
Następnie zachwiał się tracąc przy tomność drugi. Zachwiał się on z jękiem. Chciał się podnieść, ale wkrótce stracił wolę i siłę i wpadł w stan odurzenia, w którym zdawało mu się, że tańczą koło niego powykrzywiane postacie.
Fantazya obumierającego wskrzeszała kościotrupy spoczywające w napół spruchniałych i rozpadających się trumnach.
Gdy Jan Sobieski na czele swych dzielnych wojsk zwyciężył Turków, na Ukrainie kasztelan krakowski również
- ↑ w tekście są dwa rozdziały o numerze 152.