nadzwyczaj lękliwy i obawiam się o niego!
— Sefanie, czy poznajesz mnie? — zapytał Sobieski.
Czerwony Sarafan roześmiał się idyotycznie i stał pomięszany jak dziecko.
— Zbliż się, Sefanie, — mówił król, chcę z tobą pomówić.
Wychowski nakłonił Sarafana do wejścia i wszedł za nim.
— Musisz się przebrać, Sefanie, — rzekł król do Sarafana, w którego umyśle rozjaśniło się widać chwilowo, gdyż ukląkł, — zatrzymam cię tu w zamku! Wstań! — dodał Sobieski, podając rękę nieszczęśliwemu synowi ukaranej zbrodniarki, — czy mnie rozumiesz?
Sarafan skinął głową.
— Nie chcę, żebyś dłużej żył bez dachu i w nędzy, — mówił król dalej, — musisz się przebrać i zostać tutaj! Spodziewam się, że wyzdrowiejesz i zaczniesz prowadzić regularne życie! Będę się opiekował tobą.
Czerwony Sarafan roześmiał się.
— Odpowiedz mi, czy mnie rozumiesz? — zapytał król, — czy wiesz kto mówi z tobą?
— Wiem, — odpowiedział Sarafan.
— Ja chcę twojego dobra! Nie chcę, żebyś błąkał się dłużej. Byłbym niewdzięcznym, gdybym się nie opiekował tobą za to, żeś mi niegdyś życie ocalił! Chcesz tu pozostać?
Czerwony Sarafan obejrzał się na wszystkie strony.
— O! chcę! — odpowiedział.
— Kapitan Wychowski, którego także znasz, da ci inną odzież, w którą się musisz ubrać. Nie chcę, żebyś nosił to ubranie! Będziesz żył porządnie, będziesz miał obsługę i staniesz się innym człowiekiem, wiem o tem! Kapitan przeznaczy ci pokój i jednego z moich służących i będzie czuwał nad tem, żebyś miał czego zażądasz!
— Dostanę służącego? — uśmiechnął się Sarafan, — zostanę tutaj!
— Słyszałeś, kapitanie, — rzekł król do Wychowskiego, — oddaję Sefana pod twoją opiekę.
— Spełnię rozkazy waszej królewskiej mości!
— Idź z kapitanem, Sefanie, — zakończył król, — sam się przekonam, czy moją wolę spełniono.
Czerwony Sarafan zdawał się poddawać wszystkiemu i wyszedł za Wychowskim.
— Biedna, nieszczęśliwa istoto, — rzekł król, patrząc za nim, — urodziłeś się dla nieszczęść! Ale przyjdą teraz dla ciebie lepsze czasy!
Żarnecki wszedłszy do starego opuszczonego domu, obszedł wszystkie jego pokoje, w których jeszcze stało dawne umeblowanie, pokryte kurzem i pajęczyną.
Nigdzie nie było śladu człowieka.
— Panie kanclerzu! — zawołał, — czy tu jesteś?
Nie było odpowiedzi.
Żarnecki poszedł dalej szukając, ale daremnie. Kanclerza nigdzie nie było.
Było to niepojętem. Gdzież się mógł podzieć? Nie można było wątpić, że udał się w tę stronę. Czyżby był gdzie jeszcze ukryty?
Żarnecki wyszedł z pokoju, zeszedł tylnemi schodami na dół i wszedł do ciemnego sklepionego korytarza.
- ↑ w tekście są dwa rozdziały o numerze 152.