Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/629

Ta strona została przepisana.
631
JAN III SOBIESKI.

Musisz pojechać ze mną, złączysz się z nami i będziemy szukali po wioskach.
Kanclerz jest w podziemu, albo w opuszczonym budynku, — utrzymywał żołnierz, — trzeba spiesznie dać znać komendantowi zamku, żeby wiedział co zaszło. Najlepiej będzie zaraz otoczyć kaplicę i dom opuszczony, a potem wszystko przetrząść dokładnie. My dwaj tego nie dokażemy. Trzeba sprowadzić komendanta zamku z większym oddziałem.
— A więc jedźmy!
Dwaj żołnierze gwardyi królewskiej puścili się w stronę, w której spodziewali się spotkać komendanta, który sam puścił się w drogę, ażeby tylko schwytać zbiega.
Jechali kilka godzin i przybyli do miejsca, w którem spodziewali się zastać komendanta, dowiedzieli się jednak, że już ze swym oddziałem wyruszył dalej.
Wtedy dopiero jeździec, który był w kaplicy i w opuszczonym domu, zdecydował się nie szukać dłużej, lecz bezzwłocznie pojechać do Warszawy i tam bez dalszej straty czasu złożyć raport o tem, co zaszło.
Towarzysz jego udał się za komendantem, gdyż należał o jego oddziałują on puścił się do Warszawy i późnym wieczorem na spienionym koniu przybył do bramy miasta.
Zmęczone drogą zwierze omal nie padało, ale jeździec spiął je ostrogami i zmusił do zebrania reszty sił.
Nareszcie przybył do zamku.
Zeskoczył z konia i udał się natychmiast do oficera służbowego.
Ten zaprowadził go do kapitana Wychowskiego, ponieważ sprawa była ważna.
Wychowski znajdował się właśnie u króla, upłynęło zatem znów pół godziny i noc już zapadała, gdy żołnierz zdołał nareszcie złożyć swój raport.
W zamku zaszedł właśnie wypadek, że pomimo wszelkich czujności, czerwony Sarafan oddalił się i nikt nie wiedział, gzie się podział. Król był o niego niespokojny i miał z Wychowskim rozmowę w tym przedmiocie. Pomimo wszelkich starań, czerwonego Sarafana znaleźć nie było można. Znikł bez śladu i Wychowski przekonywał króla, że niepodobna przywykłego do wolności, niespokojnego chłopca stale zatrzymać.
Gdy Wychowski wyszedł do przedpokoju, oficer służbowy oznajmił mu, że właśnie przybył jeździec ze szczególnie ważnem doniesieniem.
— Chodź i mów, — rzekł kapitan do żołnierza.
— Ścigaliśmy kanclerza, i o kilka mil stąd znaleźliśmy go w jakiejś kaplicy, panie kapitanie, — odpowiedział żołnierz.
— Dlaczegożeście go nie wzięli i nie sprowadzili?
— Nie można było panie kapitanie. Kanclerz był w kaplicy, widzieliśmy go przez okno, ale gdyśmy tam weszli, już go niebyło.
— Cóż to jest za kaplica?
Żołnierz opowiedział.
— W bliskości opuszczonego domu, rzekł Wychowski, — dobrze, cóż się stało dalej. Uciekł wam! Nie byliście dosyć uważni.
— Nie uciekł, panie kapitanie! — mówił dalej żołnierz, — ale pod kaplicą jest podziemie, i tam się spuścił.
— I wyście na to pozwolili?
— Spuściliśmy się także. Ale to miejsce niebezpieczne, panie kapitanie, niełatwo stamtąd wyjść żywcem.
— I kanclerz jest w tem podziemiu?