go dziedzica tej wioski, wojewody Burtyńskiego, otrzymała chleb łaskawy.
— I mieszkasz tu ciągle, stara? — zapytał Żarnecki.
— Mam chatę we wsi, wielmożny panie, — odpowiedziała staruszka, — ale ponieważ w tym domu spędziłam połowę życia, ciągnie mnie coś zawsze do niego, i często dnie i noce tutaj przepędzam.
— Więc to ty przyszłaś do kanclerza do podziemia i wyprowadziłaś go stamtąd? — zapytał Żarnecki.
— Tak, wielmożny panie, to ja! Wiem ja, że tam śmierć mieszka, i że tutaj nad korytarzem nikt spać nie powinien, bo się już nigdy nie obudzi.
— Więc dlatego przyszłaś i obudziłaś nas?
— Nie chciałam, żeby panowie nędznie zginęli, jak ci dwaj żołnierze w podziemiu, — mówiła staruszka, — oni nie żyją!
— My także bylibyśmy zgubieni, gdybyśmy pozostali w tym pokoju, nieprawdaż? — zapytał kanclerz.
— Niktby nie ocalił wielmożnych panów, — rzekła stara Barbara. — dlatego gdym spostrzegła, że panowie tu przyszli, przyszłam i ja. Jeden z żołnierzy ocalił się i odjechał, zapewne przyprowadzi wojsko. Najlepiej byłoby, żeby wojsko nie zastało nikogo. Ja wracam na wieś. Byłabym chętnie ocaliła i dwóch biednych żołnierzy, ale przybyłam zapóźno.
Pac sięgnął do kieszeni i oddał staruszce swą sakiewkę.
Stara widocznie znajdowała dar ten zbyt hojnym, gdyż patrzyła nań w osłupieniu.
— Weźcie to za przysługę, jaką mi oddaliście, staruszko, — dodał Pac.
Żarnecki przystąpił do niego, podczas gdy kobieta, wylewając łzy radości, całowała kraj szaty kanclerza.
— Musisz się stąd oddalić, panie kanclerzu, — rzekł Żarnecki, — staruszka ma słuszność. Żołnierz ten sprowadzi tu wojsko, a to otoczy kaplicę i ten budynek.
— I ja uznaję, że tak zrobić potrzeba, panie Żarnecki.
— Im prędzej uciekniesz, tem pewniejsze udanie się ucieczki.
— A ty, panie Żarnecki?
— Ja także tu nie zostanę, panie kanclerzu! Udam się na wieś, wezmę konia i pojadę do innych moich dóbr.
— Jeżeli tak, to przyjmuję konia. I mnie pilno uciekać. Dotychczas ucieczka moja powiodła się szczęśliwie, może mi się uda i dalej. Wiedz tylko o tem, panie Żarnecki, że gdyby mnie miano doścignąć i wziąć, to wolę sam sobie śmierć zadać, niż stawać przed sądem!
— Bądź zdrów, panie kanclerzu! — rzekł Żarnecki, świecąc latarką, i wychodząc z Pacem i starą Barbarą z niezamieszkałego domu.
— Dziękuję ci za podaną pomoc, panie Żarnecki, — rzekł jeszcze Pac.
Żarnecki wyszedł i słuchał. Dokoła panowała cisza.
— Jeszcze jest czas do ucieczki, — rzekł, — oto mój koń.
Poszli do konia.
Pac uścisnął rękę Żarneckiego na pożegnanie, i wsiadł na konia.
Stara Barbara otworzyła bramę od podwórza.
— Bądź zdrów, panie kanclerzu! — zawołał jeszcze Żarnecki.
Pac wyjechał wśród ciemnej nocy.
Po jego odjeździe Żarnecki ze starą Barbarą opuścił dom, a stara zamknęła drzwi. Następnie oboje udali się do wsi, gdzie Żarnecki w nocy jeszcze dostał koni i bryczki i puścił się w drogę do innej swojej posiadłości.
Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/632
Ta strona została przepisana.
634
JAN III SOBIESKI.