Przed oczyma obu jeźdźców widać było długie, mgławe pasmo. Była to Wisła, ponad wodami unosiła się mgła.
Drugim brzegiem Wisły jechał właśnie komendant zamku, ze swoim oddziałem, poszukując ciągle kanclerza.
Nagle kilku żołnierzy zwróciło uwagę na rozpędzonego konia, na którym siedziało dwóch jeźdźców.
Mgła pod wpływem promieni słonecznych rozstąpiła się, i można było widzieć tę szczególną jazdę.
Żołnierze zwrócili na nią uwagę komendanta.
— Koń jest rozbiegany, — mówili.
— Z tyłu siedzi czerwony Sarafan, — rzekł któryś.
Koń rozbiegany zbliżał się coraz bardziej do szerokiej, mętnej rzeki.
— To kanclerz! kanclerz i widmo! — zawołało kilku.
Rzeka ich dzieliła od konia, nie można zatem było myśleć o zatrzymaniu go.
— Pędzi prosto do Wisły! — rzekł komendant, — na wszystkich świętych... to okropny widok! Zwierzę nie widziało wody przed sobą.
Straszny śmiech rozlegał się ponad rzeką.
Po chwili koń przybył na brzeg.
Teraz wszystko musiało się rozstrzygnąć.
Komendant i żołnierze stali przerażeni, nie mogąc podać żadnej pomocy.
Koń nie cofnął się, lecz jednym skokiem wpadł do wody, której fale rozprysły się wysoko.
Kanclerz i czerwony Sarafan trzymali się dobrze walczącego z prądem rzeki wierzchowca.
Koń przez jakiś czas płynął, następnie opuściły go siły i poszedł na dno, unosząc z sobą obu swych jeźdźców.
Po kilku chwilach pokazała się jeszcze jego głowa nad wodą.
Kanclerz i czerwony Sarafan znikli, zostali uniesieni, prąd ich porwał.
Koń walczył jeszcze przez chwil kilka z falą i usiłował dostać się napowrót na brzeg. Wkrótce jednak poszedł pod wodę.
Straszne widowisko było skończone. Kanclerz i czerwony Sarafan znaleźli wspólnie śmierć w nurtach rzeki...
W odległem miejscu, gdzie koryto rzek skręcało się, wypłynął po kilku godzinach trup kanclerza na płaski, piaszczysty brzeg.
Żołnierze komendanta znaleźli go, wyciągnęli na suche miejsce i przekonali się, że śmierć już dawno nastąpiła.
Czerwonego Sarafana szukali napróżno. Woda go nie wydała. Tylko jego złotem tkane czerwone trzewiki przypłynęły do wybrzeża w odległem miejscu.
On sam niewypłynął wcale.
Komendant zamku kazał zwłoki kanclerza złożyć na noszach, zrobionych naprędce z młodych gałęzi i zabrał je z sobą do Warszawy, dotąd już przybył Wychowski, nie znalazłszy w opuszczonem domostwie, w kaplicy i w podziemiu nic więcej, oprócz zwłok dwóch żołnierzy.
Gdy komendant zamku zdał szczegółowo sprawę o tem, co zaszło, i opowiedział śmierć czerwonego Sarafana, Jan Sobieski nie mógł wstrzymać się od łez.
Taki był koniec nieszczęśliwego Sarafana, syna Jagiellony i nieboszczyka kasztelana krakowskiego!
Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/634
Ta strona została przepisana.
636
JAN III SOBIESKI.