i że jej klątwa ścigać nas będzie całe życie?
— Nie pytaj mnie w tej chwili niepojętej błogości o granice, jakie świat zakreśla pomiędzy nami, — odpowiedział Sobieski, — używajmy szczęścia tej godziny, daj mi uczuć, że mnie kochasz, że jesteś moją chociażby wszystkie potęgi tego świata sprzysięgły się przeciwko związkowi serc naszych! — Nieszczęśliwi będziemy oboje, ale nasze nieszczęście będzie wspólnem, mój drogi, ukochany! Obraz twój nigdy nie zatrze się w mojej duszy.
W tej chwili z krzaka dał się słyszeć głos Sassy. Można było poznać, że głos ten drżał.
Czy ludzie bawią się czy zbroją,
Ja wiem to tylko, żem jest twoją!...
— Czy słyszysz? — szepnęła Marya Kazimiera, — ślepa niewolnica śpiewa piękną piosnkę! I ona musi kochać nieszczęśliwie, inaczej nie mogłaby tak śpiewać.
Drżący głos Sassy zabrzmiał znowu:
Westchnieniem, pieśnią, każdym gestem
Wyrażam tobie, że twą jestem.
— O gdybyś była moją, tylko moją aniele! — szeptał Jan Sobieski, okrywając pocałunkami rękę i śnieżne ramię Maryi, — gdybym cię mógł tak na wieki zatrzymać w objęciach!
— Jan Zamojski jest surowym, ale szlachetnym starcem. Serce moje pęka z boleści, że kocham kogo innego, bo on nie zasłużył na to złamanie wiary. Ale czyż mogę temu się oprzeć? O Najświętsza Panno Maryo! dlaczegóż postawiłaś tego człowieka na mojej drodze! — skarżyła się Marya Kazimiera.
A głos szarego skowronka brzmiał:
I choćbyś zdeptał miłość moją,
Zostanę zawsze, zawsze twoją!
— Ucieknijmy, — Maryo! — zawołał Sobieski namiętnością porwany, — wówczas będziesz moją! Czekam cię tej nocy z najlepszemi końmi poza bramą... przyjdziesz... wsadzę cię na konia, sam dosiędę innego i puścimy się z pędem wichru!
Oboje zakochani byli tak pogrążeni w upojeniach rozkoszy, że nie słyszeli lekkiego poruszenia się gałęzi i nie spostrzegli smagłej postaci niewolnicy, która ostrożnie rozsunęła rękami gałęzie i słyszała wyraźnie każde słowo.
Sassa była przez chwilę jak gdyby skamieniałą.
Poznała głos Sobieskiego! Mówił on te namiętne słowa do innej!...
— Uciec?!... O! jakże chętnie uciekłabym z tobą na koniec świata! — szepnęła piękna małżonka kasztelana krakowskiego, — ale przekleństwo mojego męża ścigałoby nas!
— Jan Zamojski podda się swemu losowi, Maryo! — odpowiedział klęczący.
Podsłuchująca dowiedziała się tym sposobem, kto była kobieta, którą jej pan pokochał tak namiętnie, że chciał z nią uciekać porzucając swe stanowisko i widoki.
— Gdybyś nawet powiedział: idźmy na śmierć ukochany, — szepnęła Marya Kazimiera w uniesieniu, — nie zawahałabym się ani chwili, gdyż należeć do ciebie jest największem szczęściem!