Wiatr jesienną wydzwania piosenkę,
Słońce chłodne promyki swe ciska;
Cała ziemia, snać zimy już blizka,
Składa życiu ostatnią podziękę.
Idą, milcząc... Bo na cóż im słowa?
On ich dotąd natracił do syta:
»Dajcie pracę, choćby za ćwierć myta«.
»Lato przeszło, dość swoich się chowa —
Ledwie dla nich wystarczy nam chleba...
Praca trudna... przybłędów nie trzeba...«
XVII.
Słonko świeci, oj, świeci iskrzyste,
Ale jakoś się rozgrzać nie może!
Pierwsze szrony dziś spadły na zboże
I zmieniły w szron rosy kropliste.
Poza wioską, gdzie, patrzcie! w srebrzyste
Oziminy usłały się łoże,
Wyszło chłopię na ciche rozdroże
I wciąż szepce: »O Jezu! o Chryste!«
W którą stronę się udać, snać nie wie,
A tu nagie gałęzie na drzewie,
A siermiężka na strzępy podarta.
Gbur przez lato sierotę-niebogę
Miał do bydła... »Na zimę? Do czarta!«
Kawał chleba w zanadrze i w drogę.
XVIII.
Wiatr zadmiewa i straszną szarugą
Pcha go na wstecz i bije mu w oczy:
Przygarbiony, z pękiem chrustu, broczy
W zaspach śniegu, aż pot ciecze strugą.