Przyszła bieda... i rzekła im gburka:
»Dajcie Fruzię... pora świętojańska«,
Lecz szewc dumny, a duma szatańska —
»Nie jej miejsce, gdzie chlew i obórka«.
Więc do miasta... na pańskie pokoje...
Dobrze płacą... tam szczęścia poszuka...
Jak się cieszą ci starzy oboje!
A po roku ktoś do drzwi w noc stuka —
»E! to Fruzia!... Spłakana?... we dwoje?...«
Tak! przyniosła im grosze i — wnuka.
XXIII.
Pamiętacie, ten sąsiad po prawej:
Wzrost miał wielki i szerokie barki,
Lubił czasem wypić sobie starki
I nie gardził żadnym kąskiem strawy.
Miał szkapinę: wałach był cisawy,
Ze żydami jeździł na jarmarki;
Chwalił Boga i płacił szarwarki
I uciekał od kłótni i wrzawy.
Lecz, gdy panicz znajdzie się w komórce
I przy werku Jagny się pokręci —
Panie! ratuj! o ratujcie, święci!
Cała dusza pali się płomieniem,
Nie przepuści ni jemu, ni córce
I dziś, biedny! płaci to więzieniem.
XXIV.
Miał córunię, chował jak źrenicę,
O mój Boże! o mój mocny Boże!
Jeść nie może i sypiać nie może,
Pieści oczy i gładzi jej lice.